środa, 27 lipca 2011

Rozdział 7 ~ Pierwsze posiedzenie

 Następnego dnia przed drugą Tonks udała się na Grimmauld Place.
   - Wejdź - szepnęła Molly, otwierając drzwi wejściowe.
   - Lucy już jest? – zapytała również szeptem Tonks, wchodząc do środka. - Miała dzisiaj spotkanie ze swoim klientem, a ja dopiero co skończyłam pracę, więc umówiłyśmy się, że przyjdziemy osobno.
   - Tak, przyszła dosłownie chwilkę przed tobą - odparła Molly, gestem zapraszając ją, by weszła do kuchni. Jednak zanim Tonks to zrobiła, kątem oka dostrzegła dwie rude głowy czające się na półpiętrze. Z poręczy zwisał kawałek sznurka, wijąc się i jakby sunąc ku drzwiom.
   - George, uważaj, rozwiązało ci się sznurowadło - powiedziała.
   Molly obróciła się i spojrzała groźnie na swoich dwóch synów.
   - Co wy tu wyprawiacie?! - zawołała ze złością. - Wracajcie migiem do swo...
   Reszta jej słów utonęła w ogłuszającym wrzasku, który po chwili wypełnił hol. To pani Black obudziła się i ryknęła donośnie:
   - SZLAMY I PLUGAWI MIESZAŃCY!!! WYNOCHA STĄD, PARSZYWI ZDRAJCY KRWI!!! JAK ŚMIECIE BEZCZEŚCIĆ DOM MOICH OJCÓW!!!
   Z kuchni natychmiast wypadli Syriusz i Remus, i rzucili się na zasłony.
   Po kilku minutach zaciekłej walki w holu ponownie zapanował spokój. Syriusz oparł się o ścianę i otarł pot z czoła.
   - Już piąty raz uciszamy dzisiaj tą jędzę - mruknął. - Gdybym tylko wiedział, jak się jej pozbyć, uczyniłbym to natychmiast, choćbym miał wyrwać ten portret razem ze ścianą.
   - Chodźcie już na posiedzenie - powiedział Remus.
   - Fred! George! - syknęła Molly w stronę rudych bliźniaków, którzy wciąż chowali się na półpiętrze. - Zmykajcie do siebie, ale już! I oddajcie mi te sznury!
   Fred rzucił matce obrażone spojrzenie i kłębek czegoś, co wyglądało jak zwykłe sznurowadła. Potem razem ze swym bratem-bliźniakiem powlekli się na górę.
   - Skaranie boskie z tymi chłopakami - mruknęła Molly, zwijając sznurowadła.
   - Molly - powiedziała Tonks, przypatrując się sznurkom. - Co to właściwie jest?
   - To? - Molly pogardliwie spojrzała na sznurowadła. - To są Uszy Dalekiego Zasięgu, wynalezione przez Freda i George'a. Służą do podsłuchiwania.
   - Fred i George to wynaleźli? - zapytała z podziwem Tonks. - Pewnie jesteś z nich dumna?
   - Dumna? - prychnęła Molly. - Z czego tu być dumnym? Że marnotrawią czas na takie głupoty? Komu potrzebne takie śmieci, jak na przykład te bzdurne Uszy.
   - Chodźcie już - powtórzył Remus. - Alastor się niecierpliwi.
   Tonks weszła za Molly do środka i zamknęła drzwi. Zobaczyła, że przy długim stole zgromadziło się około piętnastu osób, w tym osoby, które były u Szalonookiego na pierwszym spotkaniu, sam Szalonooki oraz Severus Snape. Podeszła do miejsca, gdzie siedziała Lucy i usiadła obok niej.
   - Cześć - powiedziały sobie z uśmiechami.
   Gdy Syriusz, Remus i Molly zajęli swoje miejsca, Szalonooki chrząknął i powiedział:
   - Dzisiejsze posiedzenie będzie miało charakter organizacyjny. Większość z was to osoby, które dopiero co wstąpiły do Zakonu, także musimy was zapoznać z sytuacją, w jakiej się teraz znajdujemy.
   Zrobił pauzę, a jego magiczne oko przenosiło się po kolei na wszystkie zgromadzone w kuchni osoby.
   - Na razie, na szczęście, jeszcze nie doszło do żadnych wypadków - ciągnął. - Ale Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, nie śpi. Działa. Zbiera starych zwolenników, stara się uzyskać nowych. Na szczęście, udało nam się ustalić, kto do nich należy.
   Sięgnął do swojego neseseru i wyciągnął z niego plik kartek.
   - To jest Fenrir Greyback - powiedział, pokazując wszystkim zdjęcie, prawdopodobnie wycięte z "Proroka Codziennego", przedstawiające mężczyznę o błędnym, dzikim spojrzeniu. - Jest przywódcą wilkołaków, w podziemiu, niedaleko wioski Rothes. A to - wyciągnął następną kartkę, tym razem przedstawiającą mężczyznę o długich blond włosach - to jest Lucjusz Malfoy.
   Przez pół godziny Szalonooki zapoznał ich z wszystkimi śmierciożercami.
   - Prawie wszystkich przez cały czas uważnie śledzimy - powiedział, gdy skończył. - To jest głównie zadanie naszych aurorów. Ale na razie nie możemy sobie pozwolić na śledzenie Greybaka. Oczywiście, Dumbledore bierze pod uwagę wysłanie Remusa do ich siedziby w podziemiu, ale jeszcze nie teraz. Potrzebujemy przecież przedstawicieli Zakonu w naszej siedzibie we francuskim Reims i w kanadyjskim Quebeku. Nie możemy przecież ciągle wysyłać Ernesta Douglasa, który przecież pracuje, do tego jest żonaty i ma dwie córki. Zaś Wera Shaw jest naszą jedyną przedstawicielką w moskiewskiej siedzibie Zakonu, więc i tak ma za dużo na głowie. Dumbledore jeździ tam tylko wówczas, gdy musi osobiście coś załatwić, a aurorów nie chcemy angażować, bo jeden wyjazd trwa przynajmniej trzy dni. Remus doskonale zna francuski, no i jest dyspozycyjny, więc na razie nie możemy sobie pozwolić na wysłanie go gdzie indziej.
   Tonks zerknęła ukradkiem w stronę Remusa. Zauważyła, że był blady, a jego dłonie, spoczywające na stole były mocno zaciśnięte.
   - Poza śledzeniem śmierciożerców - powiedział Szalonooki - naszym zadaniem jest również strzeżenie wielu miejsc. Przede wszystkim Departamentu Tajemnic. Jest tam coś, czego Sami-Wiecie-Kto nie miał ostatnim razem, a na czym mu niezwykle zależy. To jest coś w rodzaju broni, coś, co może mu pomóc wrócić do dawnej świetności, coś, co może przekreślić wszystkie nasze plany. W Ministerstwie jest wielu śmierciożerców, którzy mogą bez trudu wykraść tę broń, dlatego to takie ważne, byśmy strzegli Departamentu Tajemnic jak oka w głowie.
   Szalonooki zamilkł na dłuższą chwilę.
   - W swoim czasie wszyscy dostaniecie zadania. Na razie jednak musicie mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Stała czujność! Gdybyście podejrzewali kogoś o śmierciożerstwo, powinniście natychmiast powiadomić Zakon! To nic, że to może być fałszywy alarm. Musimy znać absolutnie wszystkich śmierciożerców, jeżeli chcemy pokonać Sami-Wiecie-Kogo!
   Zmierzył po kolei każdego przeszywającym spojrzeniem swojego magicznego oka.
   - No dobrze - powiedział po chwili. - To tyle na dziś. Jesteście wolni.
   W całej kuchni rozległ się szmer przyciszonych głosów, połączony z odgłosem odsuwania i przysuwania krzeseł. Kilka osób wolnym krokiem ruszyło ku drzwiom. Tonks i Lucy jeszcze zostały, by pomóc Szalonookiemu pozbierać zdjęcia śmierciożerców, porozrzucane po całym stole.
   - Jak wrażenia po pierwszym posiedzeniu? - zapytał Szalonooki, zgarniając stos papierów i chowając je do neseseru.
   - To było bardzo ciekawe - uśmiechnęła się Tonks. - Naprawdę, bardzo się cieszę, że wciągnął nas pan do Zakonu.
   Szalonooki wyprostował się i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Zebrał kilka kolejnych zdjęć.
   - Och, daj już spokój z tym "panem", Tonks - powiedział nagle, jakby chcąc mieć to już za sobą. - Nazywaj mnie Alastorem, Szalonookim, czy jak ci się tam podoba.
   - Ależ panie Moody! - zaprotestowała Tonks. - Nie śmiałabym...
   - Pół Zakonu tak do mnie mówi - powiedział Moody. - A drugie pół mówi tak o mnie za moimi plecami. Wolałbym, żebyś i ty tak mnie nazywała.
   - Ale...
   - No, co ci zależy?
   - Och, no dobrze... Szalonooki - Tonks uśmiechnęła się mimo woli.
   - Lucy, ty też tak do mnie mów - powiedział Szalonooki. - I nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu.
   - Skoro pan chce, Szalonooki... - odparła nieco zmieszana Lucy.
   - Świetnie - ucieszył się Szalonooki. - No dobra, idźcie już. Poradzę sobie z tymi zdjęciami.
   - Do widzenia - powiedziały przyjaciółki.
   Wyszły do holu pełnego poszeptujących członków Zakonu. Tonks zobaczyła Syriusza, który rozmawiał o czymś z Kingsleyem Shackleboltem. W pewnej chwili odwrócił głowę i spojrzał wprost na swoją kuzynkę. Tonks uśmiechnęła się do niego i już chciała podejść do drzwi, kiedy nagle podszedł do niej i Lucy.
   - Tonks - powiedział, uśmiechając się lekko. - Nie uwierzysz, co wczoraj znalazłem.
   - Co? - zapytała Tonks.
   - Klucz do pokoju Andromedy - odparł Syriusz. - A właściwie, to Hardodziob go znalazł. No wiesz, to mój hipogryf, trzymam go w pokoju mojej matki. Po prostu wszedłem tam dziś rano i zobaczyłem, jak Hardodziob próbuje wyciągnąć coś z niedomkniętej szuflady. Podszedłem tam, odsunąłem ją i znalazłem - to.
   Wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął z niej mały, zardzewiały kluczyk.
   - Dla pewności sprawdziłem, czy pasuje do drzwi pokoju Andromedy. I pasował. Samo otworzenie zostawiłem tobie. Chcesz tam pójść zaraz?
   - Oczywiście! - powiedziała Tonks, biorąc od kuzyna klucz i przyglądając mu się z błyskiem w oczach.
   - Tonks, chciałabyś, żebym tam poszła z tobą, czy wolałabyś pójść sama? - zapytała Lucy.
   - Wiesz - powiedziała Tonks. - Ten jeden raz wolałabym być sama.
   - W porządku - uśmiechnęła się Lucy. - To ja już pójdę. Powinnam już zacząć ten projekt dla Einhorna.
   - Cześć - powiedziała Tonks. Potem zwróciła się do swojego kuzyna: - To co, pokażesz mi, gdzie jest ten pokój?
   - Jasne - odparł Syriusz. - Chodź za mną.
   Razem wspięli się po schodach na drugie piętro i ruszyli ponurym, wąskim korytarzem.
   - To tutaj - powiedział Syriusz, zatrzymując się przy drzwiach w połowie korytarza. - Nikt nie zaglądał tu od ponad dwudziestu lat.
   Tonks wyciągnęła rękę, w której trzymała klucz, wsunęła go w dziurkę pod klamką i wolno przekręciła. Coś szczęknęło i drzwi wolno otworzyły się, skrzypiąc przeraźliwie. Ich oczom ukazało się zakurzone, zalatujące pleśnią i wypełnione wieloma pudłami pomieszczenie.
   - Uch - sapnął Syriusz. - Może lepiej otwórz okno, bo się tu udusisz.
   Tonks przebrnęła jakoś między pudłami, aż w końcu dotarła do brudnego okna, które nie bez trudu otworzyła. Na ulicę wypadły tumany kurzu, zaś do pokoju wpadło rześkie, czyste powietrze.
   - Zostawię cię tu - powiedział Syriusz. - W razie czego znajdziesz mnie w kuchni, albo w pokoju Hardodzioba. Czwarte drzwi na lewo na pierwszym piętrze.
   Uśmiechnął się i wyszedł, zamykając drzwi.
   Tonks westchnęła i rozejrzała się po pokoju Było tu tak brudno, że, mimo otwartego okna, pokój wydawał się ciemny i duszny. Na wszystkich powierzchniach piętrzyły się sterty kurzu. Podeszła do drewnianego krzesła i wyciągnęła różdżkę.
   - Chłoszczyść! - szepnęła, a kurz zniknął. Ostrożnie usiadła na brzeżku i przysunęła sobie pierwsze z brzegu pudełko. Gdy je otworzyła, jej oczom ukazały się byle jak powsadzane pamiątki Andromedy. Wszystkie jednak były w dobrym stanie, co zapewne zawdzięczały zaklęciu konserwującemu, rzuconemu na pudełko. Tonks z ciekawością wyciągnęła stary zeszyt. Gdy zbliżyła go do twarzy, od razu poznała, że był to dziennik. Otworzyła go na chybił-trafił, czując narastające podekscytowanie, i przeczytała:
  
   Znów odwiedził nas Rudolf Lestrange. Rodzice byli niezwykle podnieceni. Uważają, że to doskonała partia dla Belli, no bo w końcu jest czarodziejem czystej krwi, do tego jego rodzina ma swoją tradycję. Ja go jednak nie lubię. Tak bardzo się różni od mojego Teda! Niestety, mojej rodzinie również nie uszło to uwadze. Ted, jako osoba mająca mugolskich rodziców, nie jest mile widziany w naszym domu. Czasami żałuję, że nie mogę się stąd wydostać i raz na zawsze porzucić wszelkie konwenanse. Byłabym wówczas z Tedem bez względu na wszystko.

   Tonks uśmiechnęła się pod nosem i przewróciła kilkanaście kartek.

   Syriusz już się zadomowił w Hogwarcie - pisała Andromeda. - I nawet zdążył zawiązać przyjaźnie. W końcu odpocznie od tych wszystkich rygorów, które mieliśmy w domu. To znaczy, tu, w Hogwarcie również trzeba przestrzegać zasad, ale tutaj nikt nikomu nie robi wyrzutów za rozmawianie z osobami z mugolskich rodzin. I dobrze. Gdyby i tu zabraniano mi spotykać się z Tedem... Och, jak ja się za nim stęskniłam przez te dwa miesiące! Po prostu nie mogliśmy się sobą nacieszyć.
  

   Przez dłuższy czas Tonks odczytywała zapiski matki, aż w końcu położyła dziennik na biurku, otrzepanym wcześniej z kurzu, po czym sięgnęła po następne pudło, które zawierało, tak jak kolejne, stare ubrania jej matki. Ostatnie pudło pełne było książek.
   Tonks z zainteresowaniem zaczęła oglądać pożółkłe stronice. Czasami natrafiała na podkreślenia i uwagi wypisane ręką matki. W końcu złożyła wszystko z powrotem, wstała i rozejrzała się po pokoju. Na półkach leżało kilka rozsypujących się książek, wszystkie meble pokryte były pleśnią. I nagle przyszło jej coś do głowy.
   - A gdyby... gdyby przywrócić temu pokoikowi jego dawny wygląd... - szepnęła do siebie. - Gdyby urządzić go takim, jakim był, gdy mieszkała tu mama... I tak Weasleyowie w końcu by się nim zajęli.
   Coraz bardziej podekscytowana, podeszła do szafy stojącej w rogu pokoju i otworzyła ją. Natychmiast opadł na nią tuman kurzu. Kaszląc i przecierając łzawiące oczy, w końcu spojrzała we wnętrze szafy. Oj tak, pomyślała, przyda się gruntowne sprzątanko. Wewnątrz wisiało kilkanaście pustych wieszaków, a na półkach panoszyła się ohydna pleśń.
   - Nie warto się do tego zabierać bez odpowiedniego zaopatrzenia - mruknęła do siebie.
   Odwróciła się i ponownie otworzyła pudła z ubraniami Andromedy.
   - Gdyby udało je się jakoś poupychać... - wyciągnęła z jednego pudła kilka pozwijanych byle jak bluzek i spróbowała je upchnąć w drugim, ale od razu stało się jasne, że nic z tego nie będzie. W związku z tym wzięła jedną bluzkę, schludnie ją złożyła i położyła na krześle - jedynym czystym meblu w całym pokoju.
   Złożenie wszystkich szmatek zajęło jej około godziny. Ale gdy skończyła, wszystkie prawie bez trudu zmieściły się w jednym pudle. Tylko kilka trzeba było tymczasowo powiesić w szafie. Do opróżnionego pudła Tonks zaczęła wrzucać zniszczone książki z półek, oraz pożółkłe kawałki pergaminu, połamane pióra i kilka innych śmieci, które znalazła w pokoju. Gdy skończyła, odstawiła pudło pod biurko i rozejrzała się. Może to był efekt półtoragodzinnego wietrzenia, a może ubytku śmieci, ale pokój wydał jej się nagle czystszy i bardziej przytulny. Uśmiechnęła się z zadowoleniem.
   - Na razie nie mogę zrobić wiele więcej - mruknęła do siebie. Postanowiła jednak, że następnego dnia poprosi Syriusza o szmatki i spray czyszczący i odkurzy wszystkie meble. Ale teraz wolała już wrócić do domu. Zamknęła okno, podniosła z biurka dziennik Andromedy, po czym wyszła z pokoju.
   - Tonks, długo cię nie było - powiedział Syriusz, gdy Tonks weszła do kuchni, by powiadomić kuzyna, że wychodzi. - I co, znalazłaś tam coś, co cię zainteresowało?
   - O, tak. Znalazłam dziennik mojej mamy - Tonks z uśmiechem wskazała na zeszyt, który trzymała. - Chciałabym go tylko przeczytać.
   - Możesz go sobie zatrzymać - odparł Syriusz. - Weź stamtąd co tylko chcesz. Resztę i tak wyrzucimy.
   - Syriuszu - powiedziała Tonks. - Czy... ja mogłabym sama posprzątać ten pokój? Chciałabym zobaczyć, jak wyglądał, kiedy jeszcze mieszkała tu mama.
   - Chcesz sama tam posprzątać? - zdziwił się Syriusz. - Słuchaj, ale to jest naprawdę mnóstwo pracy, zajmie ci to kilka dni. Gdybyśmy zrobili to razem, trwałoby to tylko ze trzy godziny. Naprawdę, szkoda twojego zachodu.
   - Syriuszu - powiedział nagle Remus, który siedział naprzeciwko, obok bliźniaków. - Jeżeli Tonks chce, to chyba nic nie stoi na przeszkodzie. Przecież Andromeda to jej matka, a ten pokój to żywa pamiątka jej dzieciństwa, o którym Tonks niewiele wie. Na pewno wolałaby uporządkować go sama, tak jak dzisiaj chciała go sama zobaczyć.
   Tonks spojrzała na Remusa w tym samym momencie gdy on spojrzał na nią. Uśmiechnęła się do niego w nagłym przebłysku porozumienia. To nie do wiary, jak dobrze ją zrozumiał!
   - Skoro tak - powiedział Syriusz - to faktycznie nic nie stoi na przeszkodzie. Tonks, pokój należy do ciebie.
   - Dzięki! - Tonks podbiegła do kuzyna i uściskała go serdecznie. Potem puściła go i powiedziała: - Wpadnę tu jutro z samego rana. Do zobaczenia.
   Wyszła z kuchni i przeszedłszy na palcach przez hol, opuściła Grimmauld Place.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz