środa, 27 lipca 2011

Rozdział 5 ~ Urodziny

Siódmy lipca. Wielu ludzi uważa, że to wyjątkowa data. Dla niektórych jest to dzień imienin, rocznica ślubu, czy jubileusz pracy. Zaś nasza Tonks obchodziła tego dnia urodziny.
Pierwsze promienie lipcowego słońca wpadły do sypialni i pogładziły Tonks po zaspanej twarzy. Gdy, przeciągając się, zerknęła na zegarek, zobaczyła, że jest kwadrans po ósmej. Wygrzebała się z pościeli, zabrała swoje ubranie i poszła do łazienki. Wzięła prysznic, wysuszyła i rozczesała włosy, po czym wskoczyła w ubranie i udała się do kuchni, gdzie też zabrała się do smażenia jajecznicy.
Gdy usiadła przy stole, wzięła z parapetu książkę, którą tam ostatnio zostawiła i otworzyła ją na zaznaczonej stronie. Jedząc jajecznicę (która, jak zwykle, wyszła jej mocno ścięta, choć Tonks czyniła heroiczne wysiłki, by dostatecznie wcześnie zdjąć ją z ognia), dawała się coraz bardziej wciągnąć w przygody pewnej uzdrowicielki środowiskowej, Emily Jewel. Historia była mroczna i pełna tajemnic, a Tonks wprost uwielbiała kryminały. Właśnie dochodziła do wyjątkowo mrożącego krew w żyłach momentu, kiedy nagle usłyszała ciche pukanie do okna. Z żalem odłożyła książkę i wstała od stołu, by wpuścić do mieszkania puchacza rodziców, który miał przywiązaną do nóżki paczkę.
- Cześć, Marvin! - powiedziała z uśmiechem. - Co tam dla mnie masz?
Puchacz Marvin wylądował na stole, strącając na podłogę widelec z kawałkiem zimnej już jajecznicy. Tonks zamknęła okno i podeszła, by odwiązać paczkę. Zanim jednak zapoznała się z jej zawartością, podeszła do szafki, wyjęła małą miseczkę i napełniła ją wodą z dzbanka.
- Masz, napij się - powiedziała, podsuwając miseczkę Marvinowi. Puchacz zagruchał z wdzięcznością i zanurzył dziób w wodzie.    Tymczasem Tonks zabrała się za otwieranie paczki. Po chwili wyśliznął się z niej śliczny, letni sweterek w kolorze fioletowym. W paczuszce znajdował się też list. Tonks otworzyła go i przeczytała:


Kochana Doro!
Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! Mam nadzieję, że spodoba Ci się prezent. Wiem, że bardzo lubisz ten kolor.
Zapraszam Cię do nas na obiad. Będzie nam bardzo miło, jeżeli przyjdzie również Lucy. Bardzo dawno jej nie widzieliśmy i jesteśmy ciekawi, co u niej słychać, ale przede wszystkim - co słychać u Ciebie. Bądźcie z Lucy około pierwszej. Jeszcze raz życzę Ci, córeczko, wszystkiego najlepszego. Mama.



Tonks odłożyła list i przyjrzała się sweterkowi.
- Mama zawsze miała dobry gust - powiedziała z uśmiechem.
Po śniadaniu przymierzyła go w łazience. "Włożę go dziś, jak będę szła do rodziców" - pomyślała. Potem przebrała się z powrotem w swoją codzienną żółtą bluzkę, a sweterek złożyła i zaniosła do sypialni. Potem wróciła do kuchni, żeby posprzątać ze stołu (Marvina wypuściła już jakiś czas temu). Właśnie zabierała się za zmywanie, kiedy nagle w kuchni rozległ się gwizd. Podskoczyła i rozejrzała się wokoło, a po chwili zobaczyła na parapecie swoje nowe, wielokierunkowe lusterko. Wycierając w biegu ręce, dopadła parapetu i otworzyła je.
W górnej połowie ukazała się głowa Syriusza.
- Hej, kuzyneczko! - powiedział wesoło.
- Cześć - odparła Tonks. - Coś się stało?
- W Zakonie nic nowego - rzekł Syriusz. - Ale, o ile mi wiadomo, masz dziś urodziny?
- Skąd wiesz?!
- Cóż, przecież jestem twoim kuzynem...
- Syriusz!
- Dobra, dobra. Kiedy przyszłaś na świat, wciąż utrzymywałem kontakt z twoją matką. Zaprosiła mnie do siebie pewnego dnia, żebym cię zobaczył. Powiedziała, że na pewno będziesz szczęśliwym dzieckiem, bo urodziłaś się siódmego lipca.
- I pamiętałeś to przez ponad dwadzieścia lat?
- Nie. Zapisałem sobie w kalendarzu. Znalazłem go tydzień temu przy okazji porządków. No patrz, jak się szczęśliwie złożyło. No więc, życzę ci wszystkiego, co najlepsze. Sukcesów, szczęścia i spełnienia marzeń.
- Dzięki.
- Remus też się dołącza do tych życzeń. Kazał ci przekazać życzenia zdrowia, radości każdego dnia i dużo, jak najwięcej uśmiechów. Złożyłby ci te życzenia osobiście, ale, niestety, jest akurat niedysponowany.
- Dziś jest pełnia?
- Zgadza się. Ale już jutro rano będzie po wszystkim.
- Biedny facet. Jak jutro wróci do siebie, podziękuj mu w moim imieniu za życzenia.
- Zrobię to.
- No to do zobaczenia pojutrze.
- Cześć.
Tonks zamknęła lusterko i wróciła do zmywania naczyń, nucąc jedną z piosenek Fatalnych Jędz.
Gdy skończyła, postanowiła zaprosić Lucy na obiad do rodziców. Z przyzwyczajenia udała się do salonu, aby użyć do tego celu kominka, jednak w połowie korytarza przypomniała sobie o swoim lusterku. Zawróciła i po chwili podniosła je z parapetu.
- Lucy Blake - powiedziała, gdy je otworzyła.
W górnej połowie pojawiła się po chwili twarz jej przyjaciółki.
- Hej, Tonks! - powiedziała wesoło. - Dużo szczęścia w dniu urodzin!
- Dzięki - odparła Tonks. - Słuchaj, czy masz dziś trochę czasu?
- A co? Przecież i tak wpraszam się do ciebie na noc, jak zwykle.
- Tylko byś spróbowała nie przyjść, nie odezwałabym się do ciebie przez tydzień.
- Chciałabym to zobaczyć. No dobra, za pół godziny mam spotkanie z Einhornem, no wiesz, moim klientem. Projektuję mu ogród przy domku letniskowym. Ostatnio pokazał mi swoją działkę nad morzem. Mówię ci, jak tam jest ślicznie! Do tego gość ma kasę, więc mogę puścić wodze fantazji i zrobić taki ogród, że mu oczy na wierzch wyjdą.
- Mniejsza o ogród, który z pewnością będzie cudowny, jak zwykle. Będziesz wolna o pierwszej?
- Myślę, że tak, a bo co?
- Bo moi rodzice zapraszają mnie na obiad i byłoby im bardzo miło, gdybyś i ty przyszła. To jak, będziesz?
- Sądzę, że tak.
- To w takim razie widzimy się u mnie przed pierwszą. Pa.
- Cześć.

***

O wpół do pierwszej rozległ się dzwonek do drzwi. Gdy Tonks otworzyła, w progu stała Lucy.
- Cześć, staruszko! - powiedziała, rzucając w nią prezentem. - Zdrowia, szczęścia, radości i spokojnej starości!
Weszła do środka i cmoknęła Tonks w policzek.
- Śliczny sweterek - powiedziała, lustrując Tonks spojrzeniem.
- Prawda? - uśmiechnęła się Tonks. - Dostałam go od rodziców.
- W takim razie zobacz sobie jeszcze prezent ode mnie.
Tonks otworzyła schludnie zwiniętą paczkę, w której znalazła książkę autorstwa Lilian Merrill - ich ulubionej pisarki.
- Wspaniale, dzięki! - powiedziała, otwierając książkę na pierwszej stronie. - "Tajemnica Rain Hill". Już prawie tego nie pamiętam. Kiedyśmy to ostatnio czytały?
- Trzy lata temu - odparła Lucy. - Ale to jeszcze nie wszystko. Zobacz, chyba się zawieruszyło w papierze.
Tonks odłożyła książkę na stolik stojący w rogu korytarza i po chwili wygrzebała z papieru broszkę w kształcie tulipana.
- Będzie pasowała do tego sweterka - uśmiechnęła się Lucy.
Tonks z zachwytem wpięła sobie broszkę w sweter.
- Śliczna, dzięki! - powiedziała. - Naprawdę, jakby zrobiona z myślą o tym sweterku.
- Cieszę się, że ci się podoba - uśmiechnęła się Lucy.
- Słuchaj, chyba możemy już iść - powiedziała Tonks. Odłożyła papier na stolik obok książki i po chwili obie przyjaciółki wyszły na zewnątrz i zdeportowały się.
Po chwili pojawiły się przed domem rodziców Tonks. Podeszły do drzwi i Tonks nacisnęła dzwonek.
- Witajcie, moje kochane! - powiedziała matka Tonks, otwierając drzwi. - Wejdźcie, proszę.
Dziewczęta weszły do środka.
- Córeczko, dużo szczęścia w dniu urodzin! - powiedziała Andromeda, przytulając do siebie Tonks. Potem podeszła do Lucy. - Witaj Lucy, kochana. Dawno cię już nie widziałam. Dobrze, moje kochane, zapraszam dalej.
Tonks i Lucy weszły do jadalni, gdzie przy stole siedział ojciec Tonks.
- Witajcie, dziewczynki! - powiedział, podnosząc się ze swojego miejsca i podchodząc do swojej córki. - Wszystkiego najlepszego, Doro. Sukcesów w pracy, radości każdego dnia i wszystkiego, co najlepsze.
- Dzięki, tato - powiedziała Tonks, całując ojca w policzek.
- Ach, Lucy! - ucieszył się Ted, kiedy już odwrócił się od swojej córki. - Jak tam twoje biuro architektury krajobrazu?
- A, nie narzekam, dziękuję - uśmiechnęła się Lucy.
- Dziewczynki, zajmijcie miejsce przy stole - powiedziała Andromeda.
Tonks i Lucy zasiadły do nakrytego stołu. Ted podał im wazę z zupą.
Obiad upłynął w przyjemnej atmosferze. Lucy i ojciec Tonks z ożywieniem rozmawiali o ogrodach. Ted przejawiał wielkie zainteresowanie architekturą krajobrazu.
- ...Einhorn nie ma właściwie żadnych wymagań - mówiła Lucy, niemalże zapominając o swoim spaghetti, które powoli stygło na jej talerzu. - Chciałby tylko, by to nie wyglądało ani zbyt skromnie, ani zbyt ekstrawagancko. Dał mi wolną rękę, koszty nie grają roli. Tak sobie myślę, czy by nie urządzić tego ogrodu w stylu greckim... Przy wejściu posadziłabym Robinię Nadmorską, dodałabym kilka cytrusów, a w samym centrum, obowiązkowo, fontannę. Zrobię kilka alei otoczonych kwitnącym żywopłotem, a wszystkie altanki obsadzę pnącymi różami...
- Co u ciebie słychać, córeczko? - zapytała Andromeda.
- To co zwykle - uśmiechnęła się Tonks. - W zeszłym miesiącu skończyła się sprawa Ernesta Honwaya, pod koniec czerwca zostałam wezwana do Sądu Czarodziejów jako świadek.
- I co?
- Honway dostał dwadzieścia pięć lat - odparła Tonks. - Nie dostał dożywocia tylko dlatego, że zabójstwo skończyło się na etapie usiłowania. Ja osobiście nie sądzę, by to była jakaś okoliczność łagodząca, ale skoro sędzia tak twierdzi... Ale mówię ci, mamo, to była naprawdę paskudna sprawa. Prokurator Patch dwa razy już chciał stawiać podejrzanych w stan oskarżenia, ale zawsze pojawiały się jakieś nowe dowody. Ale w końcu udało nam się złapać sprawcę.
- A co słychać poza pracą? - dopytywała się mama.
- Poza pracą nic nowego... - mruknęła Tonks. Miała wielką ochotę opowiedzieć rodzicom o Zakonie i Syriuszu, ale nie wiedziała, czy jej uwierzą. Nie bała się opowiedzieć o wszystkim Lucy, ale to była zupełnie inna para mioteł. Rodzice mogą pomyśleć, że została oszukana i wciągnięta do spisku przeciw Ministerstwu, co jej na pewno nie wyjdzie na dobre.
Ale nagle Andromeda powiedziała głośno, przerywając ojcu i Lucy:
- Doro, ojciec i ja chcielibyśmy ci o czymś powiedzieć.
- To ja może pójdę do toalety - rzekła szybko Lucy, podnosząc się z miejsca.
- Nie, nie, Lucy, możesz zostać - odparła Andromeda. - Chyba, że naprawdę musisz, to poczekamy na ciebie.
Lucy uśmiechnęła się i usiadła z powrotem.
- Tak naprawdę, to nie muszę - odrzekła.
- To o co chodzi? - zapytała Tonks. - Będę miała siostrzyczkę, albo braciszka?
- Nie, nie - zaśmiała się mama. - Po prostu kilka dni temu przyszedł do nas... zgadnij, kto?
- Nie mam pojęcia - powiedziała Tonks.
- Wyobraź sobie, że profesor Dumbledore - odparł Ted. - I opowiedział nam pewną ciekawą historię.
- Wiemy wszystko, córeczko - powiedziała mama. - Znamy historię Zakonu Feniksa i wiemy też, że Syriusz jest niewinny.
- Widzieliśmy go wczoraj - dodał Ted. - Byliśmy w Kwaterze.
- My również chcieliśmy się przyłączyć, tak jak wy, dziewczynki, ale Dumbledore nam zakazał.
- Tak, powiedział, że mama, jako siostra Bellatriks Lestrange jest w wielkim niebezpieczeństwie i nie może się jeszcze bardziej narażać.
- Ty, córeczko, nie jesteś w większym niebezpieczeństwie, niż reszta członków Zakonu, bo mało który śmierciożerca wie, że jestem twoją matką. Wiedzą o tym tylko Bella i Narcyza.
Tonks słuchała tego w napięciu. Gdy w końcu rodzice zamilkli, powiedziała:
- I... i wierzycie, że Sami-Wiecie-Kto powrócił?
- Oczywiście, kochanie - odpowiedziała Andromeda. - Jak już tata wcześniej mówił, Dumbledore nam wszystko wyjaśnił. Nawet jeśli nie do końca w to wierzyłam, przekonał mnie Syriusz.
- Rozmawiałaś z nim? - zapytała Tonks.
- Tak - uśmiechnęła się Andromeda. A potem dodała: - Wiecie, dziewczynki, kiedy jeszcze mieszkałam na Grimmauld Place, Syriusz był moim ulubionym kuzynem. Świetnie się dogadywaliśmy, chociaż byłam od niego starsza o sześć lat. On też nienawidził tej rodzinnej manii na punkcie czystości krwi, też buntował się przeciwko temu choremu przekonaniu, że mugole są gorsi od nas, czarodziejów.
- Naprawdę, to oburzające, co go spotkało - powiedział Ted. - Tyle szczęścia, że narazie nic mu nie grozi, póki jest w Kwaterze.
- No, dobrze - uśmiechnęła się Andromeda. - Zostawmy to narazie. Nie będziemy mówić o smutnych rzeczach. W końcu to twoje urodziny, córeczko.
Wstała i wyjęła z kieszeni różdżkę, z pomocą której pozbierała puste naczynia po spaghetti.
- Poczekajcie tutaj – powiedziała. Chwyciła talerze, które lewitowały przed nią, podtrzymywane przez różdżkę, po czym wyszła z pokoju.
Wróciła po krótkiej chwili, niosąc czekoladowy tort z dwudziestoma dwiema świeczkami, które zapaliła różdżką, gdy tylko postawiła go na stole przed Tonks.
- Pomyśl życzenie, córeczko - powiedziała z uśmiechem.
Tonks podniosła się z krzesła i zamknęła oczy. Nie wiedziała, czego mogłaby sobie życzyć. Już-już chciała pomyśleć o pozytywnym przebiegu najbliższego śledztwa, kiedy przypomniała sobie Zakon Feniksa.
"Żeby Knot w końcu przejrzał na oczy" - pomyślała i zdmuchnęła dwadzieścia dwie świeczki.
Godzinę później Tonks i Lucy postanowiły już wrócić do siebie.
- Było nam bardzo miło - powiedziała Andromeda. - Odwiedźcie nas za niedługo, dziewczynki.
- Będziesz mi musiała opowiedzieć o tym ogrodzie, gdy go ukończysz, Lucy - powiedział Ted.
- Oczywiście - uśmiechnęła się Lucy.
- Do zobaczenia - powiedziała Tonks, po czym obie, z Lucy wyszły na zewnątrz i zdeportowały się, każda do swojego domu.

***

Wieczorem, tak jak co roku, Lucy przyszła do Tonks, by spędzić u niej noc. Długo siedziały przy kominku, w którym wesoło trzaskał ogień i gadały, popijając wino i pogryzając różne słodycze, w tym również tort urodzinowy Tonks, który zapakowała dla nich Andromeda. Z gramofonu stojącego na stoliku pod ścianą płynęła cicha muzyka zespołu Fatalne Jędze.
- Chyba powinnyśmy pójść już spać - ziewnęła Tonks, gdy zegar wybił wpół do dwunastej.
Pozbierały talerze i zaniosły je do kuchni, po czym poszły do sypialni Tonks i położyły się razem w łóżku, znacznie rozciągniętym za pomocą czarów, każda na swojej poduszce i pod swoją kołdrą.
- No to dobranoc - powiedziała Tonks.
- Dobranoc - odparła Lucy.
Przez kilka chwil leżały w ciszy, starając się zasnąć. Jednak Tonks, choć czuła piasek pod powiekami, wciąż leżała z otwartymi oczami i wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w księżyc za oknem.
- Wiesz, Lucy - powiedziała nagle. - Rozmawiałam dzisiaj z Syriuszem. Skorzystał z lusterka i złożył mi życzenia.
- Tak? - Lucy obróciła się w jej stronę. - A skąd wiedział o twoich urodzinach?
- Przy okazji porządków znalazł swój stary kalendarz, w którym kiedyś zapisał datę moich urodzin. No wiesz, mama zaprosiła go, gdy się urodziłam. Przekazał mi też życzenia od Remusa.
Zamilkła na chwilę i ponownie spojrzała na księżyc za oknem.
- Dziś jest pełnia - powiedziała. - Remus jest w trakcie przemiany. Wiesz, żal mi go.
- Mnie też - odparła Lucy. - To taki fajny facet. Właściwie, to w jaki sposób został wilkołakiem?
- Pewnie został ukąszony przez innego wilkołaka. To mało prawdopodobne, by się już takim urodził. Ale może zapytam o to Syriusza przy okazji następnego spotkania. Lucy, czy na wilkołactwo nie ma żadnego lekarstwa?
- Na samo wilkołactwo nie ma. To problem na całe życie. Ale, zdaje się, jest pewien eliksir, który uśmierza ból przy przemianie i pozwala zachować pełną świadomość.
- I myślisz, że Remus ma ten eliksir?
- Nie wiem. Podobno jest bardzo skomplikowany i składa się z kilku rzadkich składników, więc musi być drogi. Nie sądzę, by Remusa było na niego stać.
Tonks przewróciła się na drugi bok.
- Biedny Remus - powiedziała. - Ja bym nie mogła znieść takiego życia.
- Nie pomożesz mu, zadręczając się tym po nocach - upomniała ją Lucy. - Lepiej idź spać.
- Racja - powiedziała Tonks. - No to już śpijmy.
Lucy szybko zasnęła, ale Tonks długo jeszcze leżała z otwartymi oczami, wpatrując się w księżyc za oknem.
Odkąd tylko pamiętała, bardzo przejmowała się cudzą krzywdą. Płakała rzewnie, czytając książkę o losach niewolników z czasów wojny. Ściskało jej się serce, gdy słyszała o krzywdzie ludzi. Nie mogła patrzeć nawet na porzucone psy lub koty. Nie dziwiła się więc, że teraz żal i współczucie dla Remusa dławiły ją jak wyrzuty sumienia.
„Rano będzie już po wszystkim” – pocieszała się.
W końcu i ona usnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz