środa, 27 lipca 2011

Rozdział 2 ~ Spisek Dumbledore'a

Gdy następnego dnia zegar wskazał za dziesięć czwarta, Tonks wyszła z domu i teleportowała się przed dom Moody'ego. Ponieważ był on otoczony nie tylko wysokim, żelaznym ogrodzeniem, ale i licznymi zaklęciami ochronnymi, wejście tam bez zezwolenia właściciela było praktycznie niemożliwe. Tonks rozejrzała się więc ukradkiem dokoła, po czym wyciągnęła różdżkę i już miała wysłać Patronusa z wiadomością o swoim przybyciu, gdy Szalonooki nagle wyłonił się z mieszkania i podszedł do bramy.
   - Zobaczyłem cię z okna - powiedział. - Ale zanim wejdziesz, muszę się upewnić, że to ty. Z jakim egzaminem na aurora miałaś najwięcej kłopotów?
   - Z kradzieżą - odparła Tonks.
   - To się zgadza - mruknął Moody. - A co leżało na biurku, kiedy po raz ostatni odwiedziłaś mnie w pracy przed moim przejściem na emeryturę?
   - Pana peleryna-niewidka - wyrecytowała Tonks.
   - Dobrze - rzekł Moody. - A jaki kształt przybiera mój patronus?
   Tego Tonks nie wiedziała. Przyszło jej do głowy, że jeżeli Moody pomyśli, że to nie ona, to nie tylko nie wpuści jej do środka, ale najzwyczajniej potraktuje jakąś klątwą. Zachowała jednak zimną krew.
   - Nie wiem - powiedziała. - Ale ja naprawdę jestem Tonks!
   - No pewnie, że tak - warknął niespodziewanie Moody, stukając różdżką w bramę, która rozwarła się ze zgrzytem. - No bo skąd, u licha, miałabyś to wiedzieć? Właź, szybko.
   Tonks weszła na parcelę i poczekała, aż Szalonooki ponownie zapieczętuje bramę, po czym razem ruszyli w stronę drzwi.
   - Czy mogę już zapytać, co to za propozycja? - zapytała, przewidująco zniżając głos do szeptu.
   - Jeszcze nie - odparł, również szeptem, Szalonooki. - Wyjaśnię to, gdy tylko wszyscy się zjawią.
   - A co, jeśli ktoś panu nie uwierzy?
   - Zawsze przecież mogę temu komuś zmodyfikować pamięć.
   Właśnie dochodzili do drzwi, kiedy za ich plecami rozległ się głośny trzask. Odwrócili się jak na komendę i ujrzeli łysego, ciemnoskórego mężczyznę stojącego za bramą, w którym Tonks rozpoznała Kingsleya Shacklebolta.
   - Wejdź do środka - Szalonooki otworzył jej drzwi. - Za pierwszymi drzwiami z prawej strony czeka już kilka osób.
   Tonks weszła posłusznie do środka, a Szalonooki zamknął drzwi od zewnątrz i najprawdopodobniej pokuśtykał z powrotem ku bramie, by wylegitymować Shacklebolta. Przeszła przez pierwsze drzwi po prawej stronie i znalazła się w schludnym, ale niezbyt gustownie urządzonym salonie, w którym było kilka osób, które znała z widzenia, takie jak Sturgis Podmore, albo Shirley Ackerley, ale byli też jej znajomi z pracy: Ralf Wiggins i Joyce Roberts. Były też dwie osoby, których nie znała w ogóle: jakiś blondwłosy mężczyzna około trzydziestki, oraz trochę młodszy czarodziej, który musiał być jego bratem, co Tonks wywnioskowała z takiego samego koloru włosów i identycznej kwadratowej szczęce.
   - Dzień dobry - powiedziała niepewnie. Odpowiedział jej zgodny pomruk ze strony Podmore'a i Ackerleya, kiwnięcie głowami dwóch nieznajomych czarodziejów, oraz uśmiechy Ralfa i Joyce. Przysiadła się na sofie, koło tej ostatniej.
   - Wiesz może, co to za propozycja Szalonookiego? - zapytała. - Bo, jak sądzę, wszystkim nam coś insynuował.
   - Tak, to prawda - odparła Joyce. - Ale nam też nic nie mówił.
   - Zaraz się dowiemy, co mu chodzi po głowie - powiedział Ralf, który stał przy oknie i obserwował ulicę. - Już idzie, razem z Shackleboltem.
   Istotnie, po chwili skrzypnęły drzwi wejściowe i do salonu wszedł Kingsley, mrucząc, tak jak wcześniej Tonks, nieśmiałe "dzień dobry", a za nim Szalonooki, który polecił mu usiąść, choć sam najwyraźniej nie zamierzał tego uczynić. Zamiast tego zaczął wolno spacerować między fotelami i sofą, łypiąc na każdego swoim magicznym okiem.
   - Zapewne wiecie, po co się tu zebraliśmy - powiedział. - Poprosiłem was, byście przyszli, ponieważ musicie zrozumieć pewną sprawę. Nie tylko wy musicie ją zrozumieć, ale wszyscy czarodzieje na świecie, ponieważ to dotyczy całego naszego świata. Jednak to do was się teraz zwracam, ponieważ należycie do grupy osób, jakże nielicznej, która wierzy temu, co mówi Dumbledore. Wy wszyscy wierzycie, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymieniać powrócił. A takich ludzi - ludzi, którzy nie bronią się przed prawdą - teraz nam potrzeba. Nastały mroczne czasy. PONOWNIE nastały. I tak, jak czternaście lat temu, powinniśmy z nimi walczyć. Powinniśmy walczyć o takie życie, jakie wiedliśmy przez ostatnie czternaście lat! Powinniśmy walczyć o to, by Sami-Wiecie-Kto został pokonany, tym razem na zawsze!
   Zrobił pauzę, kuśtykając wokoło foteli. Potem powiedział:
   - Niestety, Ministerstwo nie chce nam tego ułatwić. I dlatego właśnie Dumbledore postanowił ponownie zwołać Zakon Feniksa, czyli tajną organizację, walczącą z siłami ciemności. Zapewne domyślacie się, że chciałbym wam zaproponować, byście się do niej przyłączyli.
   Spojrzał na wszystkich zarówno swym zwykłym, jak i magicznym okiem.
   - Bardzo teraz potrzebujemy wsparcia - dodał po chwili. - Zakon został ponownie zwołany zaledwie dziesięć dni temu, więc mamy niewielu członków. A liczy się każda osoba. Dlatego proszę was, byście po dokładnym zastanowieniu dali mi znać o swojej decyzji.
   - Nad czym tu się zastanawiać? - zapytał nagle młodszy brat-blondyn. - Jeżeli o mnie chodzi, to ja się przyłączam. Jeżeli pan myśli, Szalonooki, że będę siedział z założonymi rękami, kiedy ministerstwo stoi przed Sam-Wiesz-Kim otworem, to się pan grubo myli.
   - Całkowicie się z panem zgadzam - powiedziała Joyce. - Naszym obowiązkiem jest pomóc czarodziejom, zwłaszcza, gdy sami nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa.
   - Nie zapominajcie o tym, że praca w Zakonie jest bardzo niebezpieczna - powiedział Moody. - Wiele osób w odrażający sposób zostało pozbawionych życia...
   - O ile się nie mylę - rzekł starszy blondyn - wszyscy tu zebrani, poza Jerrym, są aurorami. A bycie aurorem to takie samo niebezpieczeństwo, jak przynależność do Zakonu Feniksa. Jestem pewien, że wszyscy zgodzą się ze mną, iż naszym obowiązkiem jest walczyć przeciwko Sami-Wiecie-Komu.
   Reszta towarzystwa pokiwała gorliwie głowami.
   - No dobra - powiedział Moody. - Ale ty, Geraldzie, nie jesteś aurorem. Musisz zdać sobie sprawę z wszystkich niebezpieczeństw, zanim podejmiesz decyzję.
   - Już mówiłem - odparł młodszy blondyn - że nie będę siedział z założonymi rękami. Poza tym, co to za różnica, czy należę do Zakonu, czy nie, skoro nigdzie nie jest bezpiecznie?
   - To twoja decyzja - powiedział Szalonooki. - Ale zanim wszyscy się przyłączycie, musicie wiedzieć jedną rzecz. Otóż mamy w Zakonie osobę powszechnie uważaną za seryjnego mordercę, którym w rzeczywistości nie jest.
   - Ale chyba nie Syriusza Blacka?! - zapytała z przerażeniem Joyce.
   - Tak, dokładnie jego - odparł Szalonooki. - Muszę wam jednak powiedzieć, że jest on absolutnie niewinny. Cała ta historyjka o zdradzie Potterów i przyłączeniu się do Sami-Wiecie-Kogo to dyrdymały wyssane z palca.
   - A zabicie Pettigrewa? - zapytała cicho Tonks, czując się, jakby ktoś rzucił na jej umysł zaklęcie oszałamiające. Syriusz Black... jej kuzyn... uważany od czternastu lat za seryjnego mordercę... jest niewinny?
   - To jedyna wina, jaką można zarzucić Syriuszowi - powiedział Moody. - Istotnie, chciał to zrobić, ale Pettigrew go uprzedził. Wrzasnął na całą ulicę, że Syriusz zdradził Potterów, potem pozabijał tych wszystkich mugoli za pomocą różdżki schowanej za plecami, no i zwiał.
   - Jak? - zapytał Shacklebolt.
   - Pettigrew jest animagiem - wyjaśnił Szalonooki. - Potrafi zmienić się w szczura.
   - Chwileczkę - przerwał mu Podmore. - Przecież Pettigrewa nie ma w spisie animagów tego stulecia.
   - To długa historia - powiedział Moody. - Pettigrew był w szkole razem z Syriuszem i Jamesem Potterem. Wszyscy trzej zostali animagami, ponieważ mieli przyjaciela, Remusa Lupina, którego w dzieciństwie pogryzł wilkołak.
   - Ale co to ma do rzeczy? - zapytał Ackerley.
   - W ten sposób mogli mu dotrzymywać towarzystwa - odrzekł Moody. - Wilkołak stanowi zagrożenie tylko dla ludzi. A Remus ciężko wówczas znosił przemiany. To były inne czasy, nie było wówczas eliksiru tojadowego, a Remus nigdy nie stał się podobny do innych wilkołaków. Tak a propo, jego również mamy w Zakonie. Będzie mógł poręczyć za Syriuszem.
   - Szalonooki, chyba pan nie sądzi, że wilkołak może być wiarygodny - powiedział Ackerley.
   - Owszem, sądzę - warknął Moody. - Remus to wspaniały człowiek, możesz mi wierzyć. A skoro Dumbledore mu ufa, powinno ci to wystarczyć, Ackerley.
   Ackerley nic już więcej nie powiedział. Moody odwrócił od niego spojrzenie (zarówno zwykłego, jak i magicznego oka), po czym powiedział:
   - Jak już mówiłem, Syriusz jest niewinny. Zanim wstąpicie do Zakonu, musicie to przyjąć do wiadomości, inaczej będę musiał wam zmodyfikować pamięć. To jak, wierzycie mi?
   - Ja tam już nic nie wiem - mruknął Shacklebolt.
   - A ty, Kevinie? - Szalonooki zwrócił się do starszego blondyna.
   - No... nie wiem... - odparł tamten. - Tyle lat się mówiło, że Black to morderca...
   - To kolejny wymysł tych dziamdziaków od Knota! - zawołała nagle Tonks. - Nie wiem, jak pan, ale ja postanowiłam bezwzględnie ufać Dumbledore'owi. Jeżeli on twierdzi, że Syriusz Black jest niewinny, to ja wierzę, że jest niewinny! I gotowa jestem uwierzyć we wszystko inne! Skoro Dumbledore ufa temu wilkołakowi, to ja też mogę mu zaufać! Jakoś nikomu nic się nie stało, gdy uwierzyliśmy, że profesor Snape jest naprawdę po naszej stronie, prawda? Jeżeli teraz nie zaufamy Dumbledore'owi, możemy iść wybierać sobie trumny!
   Zamilkła i rozejrzała się wokoło; wszystkie oczy były na nią zwrócone. Trochę ją to speszyło, jednak po chwili Joyce odezwała się nieśmiało:
   - Masz rację, Tonks. Powinniśmy zaufać Dumbledore'owi.
   - Ja się zgadzam - powiedział Jerry.
   Reszta potwierdziła to kiwnięciami głową.
   - Wspaniale - ucieszył się Szalonooki. - To znaczy, że wszyscy zostaniecie członkami Zakonu, tak?
   Rozległ się ogólny twierdzący pomruk.
   - W takim razie musimy ustalić, kiedy odwiedzicie naszą Kwaterę Główną, żeby się wpisać do Księgi Członków Zakonu. Nie możecie pójść wszyscy razem, to jasne. Naraz mogą pójść góra dwie osoby.
   Szalonooki podszedł do komody i wyciągnął z niej kawałek czystego pergaminu, oraz pióro i atrament. Położył to na stoliku obok sofy, a pióro ustawiło się w pionie, gotowe do pisania.
   - Myślę, że jeszcze dziś ktoś z was będzie mógł pójść - powiedział Szalonooki, a pióro zaczęło coś skrobać po pergaminie. Tonks odczytała do góry nogami:"3 lipca". - To kto by mógł?
   Kilka osób, w tym Tonks podniosło rękę do góry.
   - Myślę - rzekł Szalonooki - że dziś mogą pójść Kevin z Geraldem. Jest... - zerknął na zegarek - czwarta trzydzieści osiem. Myślę, że śmiało możecie wpaść do Kwatery o szóstej.
   Pióro śmigało od lewej do prawej strony pergaminu. Tonks przeczytała: "Auror Kevin Moore i jego młodszy brat Gerald będą w Kwaterze dziś o 18.00."
   Wkrótce dni i godziny zostały wszystkim przydzielone. Tonks miała odwiedzić Kwaterę za dwa dni w południe.
   - Kwatera znajduje się w Londynie przy ulicy Grimmauld Place - powiedział jeszcze Szalonooki. - Więcej nie mogę wam powiedzieć. Po prostu bądźcie na tej ulicy o wyznaczonych porach, któryś z członków Zakonu tam będzie. W najbliższym czasie uzgodnię z wami hasła, z których pomocą odnajdziecie właściwą osobę. Są jakieś pytania?
   Nie było pytań. Szalonooki oznajmił im więc, że mogą odejść. Wszyscy wstali i stłoczyli się w drzwiach.
   - Tonks, chwileczkę - powiedział, gdy Tonks ruszyła do wyjścia. Przywołał ją gestem do siebie i zapytał: - Myślę, że wiesz, że Syriusz Black jest twoim kuzynem?
   - Tak, wiem o tym - odpowiedziała Tonks.
   - Właśnie... - Szalonooki lekko zmarszczył czoło. - Pomyślałem sobie, że to, co tutaj usłyszałaś, musiało być dla ciebie wstrząsem.
   - Istotnie, trochę mnie to zszokowało - rzekła Tonks. - Chyba nikt się tego nie spodziewał...
   - I jak się teraz czujesz? - zapytał Szalonooki.
   Tonks wzruszyła ramionami.
   - Właściwie, to nie wiem, czy się cieszę, czy może się trochę boję... To wszystko tak szybko się stało. Może, jak się z tym trochę oswoję... może uda mi się zaprzyjaźnić z Syriuszem...
   - Na pewno - zapewnił Szalonooki. - Syriusz jest zupełnie w porządku.
   Tonks uśmiechnęła się niepewnie. A potem powiedziała:
   - Panie Moody... Kto oprócz pana i Dumbledore'a namawia ludzi do współpracy z Zakonem?
   - Namawiać ludzi do współpracy może każdy z nas - odparł Moody. - Członkowie przeważnie przyprowadzają swoje rodziny i przyjaciół... Czasami, tak jak ja, próbują przekonać ludzi ze swojego środowiska. A dlaczego pytasz?
   - Bo... przyszło mi do głowy... - powiedziała niepewnie Tonks - że moja przyjaciółka również byłaby gotowa przyłączyć się do Zakonu. Nazywa się Lucy Blake i jest czarodziejskim architektem krajobrazu. Znam ją jeszcze ze szkoły, wiem, że jest godna zaufania. Gdyby mi pan pozwolił... przyprowadziłabym ją do Kwatery.
   - Cóż... - mruknął Moody. - Myślę, że możesz spróbować ją przekonać. Im więcej nas jest, tym lepiej.
   - Wspaniale! - ucieszyła się Tonks. - No to ja już w takim razie pójdę. Do widzenia panu.
   Odwróciła się i opuściła salon.
   Gdy znalazła się w swoim domu, natychmiast wbiegła do salonu i zdjęła z gzymsu naczynie z proszkiem Fiuu. Wrzuciła trochę do kominka i zawołała:
   - Lucy! Przyjdź do mnie, jak możesz.
   W kominku pojawiło się coś wielkiego, co wirowało z dużą szybkością wokół osi. W chwilę potem z kominka wyszła ładna, wysoka kobieta o orzechowych oczach i takichże włosach.
   - Co się stało, Tonks? - zapytała.
   - Masz chwilkę? - spytała Tonks, odstawiając naczynie z proszkiem Fiuu na miejsce. Gdy Lucy kiwnęła głową, powiedziała: - Siadaj, mam ci coś do opowiedzenia.
   Lucy usiadła zaintrygowana w fotelu, podczas gdy Tonks pobiegła do kuchni i wróciła z dwoma szklankami i butelką wina.
   - Zgadnij - powiedziała, siadając i podając Lucy napełnioną szklankę - kogo wczoraj spotkałam po pracy w ministerstwie?
   - Nie wiem. Kogo?
   - Szalonookiego! - odparła Tonks.
   - Więc już czuje się lepiej? - zapytała Lucy. - Myślałam, że będzie potrzebował dłuższej opieki uzdrowicielskiej, w końcu nie jest już najmłodszy... No dobra, ale co w związku z tym?
   - Właśnie o tym chcę ci opowiedzieć - powiedziała Tonks. - Wiesz, według niego Dumbledore ma rację mówiąc, że Sama-Wiesz-Kto powrócił.
   - Ale chyba mu nie wierzysz?
   - Oczywiście, że mu wierzę - odparła Tonks, a widząc przerażoną twarz przyjaciółki, czym prędzej dodała: - Lucy, nie bój się, nie zwariowałam. Po prostu zrozumiałam, że Dumbledore mówi prawdę.
   I opowiedziała przyjaciółce przebieg rozmowy z Szalonookim. Gdy skończyła, Lucy była oszołomiona.
   - Ależ... to straszne! - szepnęła drżącym głosem. - Sama-Wiesz-Kto powrócił... I co teraz będzie? Skoro ministerstwo nie robi nic... Tonks, co możemy w tej sytuacji zrobić?
   - Jest coś, co można zrobić - powiedziała Tonks. - Widzisz, byłam dzisiaj u Szalonookiego...
   Powtórzyła Lucy wszystko, co powiedział Szalonooki. Lucy słuchała uważnie i w miarę, jak Tonks mówiła, na jej twarzy odmalowało się zdecydowanie.
   - Wchodzę w to - powiedziała, gdy Tonks skończyła. - W sytuacji, kiedy Knot nie chce przejrzeć na oczy, chyba nie mam innego wyjścia. Skoro i tak, i tak jestem narażona na niebezpieczeństwo, to niech to chociaż ma swój cel. Kiedy mogę się zapisać?
   - Możesz pójść ze mną pojutrze do Kwatery - powiedziała Tonks. - Szalonooki powiedział, żebym cię zabrała, jeżeli się zdecydujesz.
   - Ale swoją drogą to wszystko jest niesamowite - powiedziała Lucy. - Choćby historia Syriusza Blacka. Wyobraź sobie, dwanaście lat w Azkabanie za niewinność!
   - To dlatego, że został zamknięty bez procesu - mruknęła Tonks. - Jeszcze jeden przykład głupoty ludzi, którzy są odpowiedzialni za społeczność czarodziejów. Przecież gdyby zrobili ten proces, wyszłoby na jaw, że Syriusz nie ma Mrocznego Znaku, czyli że nie może być śmierciożercą!
   - No właśnie - mruknęła Lucy. Potem wstała i odstawiła na stolik pustą szklankę po winie. - Słuchaj, ja już muszę iść. Do jutra powinnam skończyć projekt ogrodu moich klientów. To kiedy mamy iść do Kwatery?
   - Pojutrze w południe - odparła Tonks, również wstając. - Bądź u mnie o wpół do dwunastej.
   - Dobra - uśmiechnęła się Lucy.
   Podeszły razem do kominka. Tonks wzięła z naczynia szczyptę proszku Fiuu i rzuciła go na szczapy, które zapłonęły szmaragdowym ogniem. Lucy weszła w niego, po czym uśmiechnęła się do Tonks na pożegnanie i powiedziała:
   - September Street 5!
   Zielone płomienie strzeliły w górę, zasłaniając jej wysoką postać, a kiedy opadły, już jej nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz