środa, 27 lipca 2011

Część I. Profesor Lupin


 Gerda wciągnęła w płuca znajomy zapach peronu 9 i 3/4. 
   Była to siedemnastoletnia dziewczyna o bujnych, rudych włosach, ubrana w letnią bluzeczkę, dżinsy i adidasy, ciągnąca za sobą wielki kufer.
   - Chodź, znajdziemy ci jakieś miejsce - rzekł towarzyszący jej krzepki mężczyzna około czterdziestki. Mężczyzną tym był jej ojciec. Ruszyli razem zatłoczonym peronem, a gdy dotarli do ostatniego wagonu, mężczyzna pomógł córce wnieść kufer na stopień i wepchnąć go na wąski korytarz.
   - Widzisz jakiś wolny przedział? - zapytał ją, wciąż stojąc na zewnątrz.
   - Pierwszy jest zajęty - odrzekła Gerda, dostrzegłszy w środku jakiegoś mężczyznę, pogrążonego w głębokim śnie. Było to bardzo dziwne, bo poza czarownicą roznoszącą przekąski, nigdy jeszcze nie widziała w tym pociągu żadnego dorosłego. Jednak nie zastanawiała się nad tym dłużej, tylko złapała kufer i pociągnęła go dalej, przeciskając się między innymi uczniami.
   Niebawem zatrzymała się i pchnęła drzwi przedziału, w którym znajdowały się już dwie inne dziewczyny; z radosnym piskiem rzuciła się w ich objęcia.
   - Jak tam wakacje? - zapytała ją szczupła szatynka.
   - Strasznie mi się bez was przykrzyło - odparła Gerda. - Ale przynajmniej odpoczęłam trochę od nauki.
   - O, to świetnie. - Szatynka udała przejętą. - Bo widzisz... Mój brat mi mówił, że przed rokiem owutemów trzeba mieć możliwie świeży umysł. Inaczej nie ma siły, żebyś zdała. Lilka już przepadła, bo pod koniec lipca wzięła się za zielarstwo.
   - Ale szybko mi przeszło - powiedziała szczupła blondynka nazwana Lilką. - Szkoda czasu na te głupoty...
   - A ty, Irys? - dopytywała się Gerda. - Też się uczyłaś?
   - Taak - odparła szatynka z nutką ironii w głosie. - Jak czytać z podeszwy, żeby nikt się nie połapał...
   - Na to nie ma rady - westchnęła Gerda. - Trzeba zacisnąć zęby i się po prostu nauczyć. Już nie pamiętacie, jak było na sumach? Podrapać się nie było można, żeby nie podbiegali do nas z fałszoskopem.
   - Weź, Kama, nie przypominaj takich strasznych rzeczy... - wzdrygnęła się dziewczyna nazwana Lilką. - Cieszmy się lepiej ostatnimi godzinami wakacji.
   - Gerdo - odezwał się nagle gruby głos ojca Gerdy, który stał za drzwiami przedziału. - Może lepiej wciągnij swój kufer, bo blokujesz przejście.
   - Słusznie, tato - odezwała się Gerda, po czym z pomocą swojego ojca umieściła kufer na jednej z półek. 
   - Wyjdziesz, żeby się z nami pożegnać? - zapytał tata.
   - No pewnie - uśmiechnęła się Gerda.
   - My też przecież musimy pożegnać się z rodzicami - rzekła dziewczyna nazwana Irysem, wychodząc z przedziału za swoją rudą przyjaciółką.
   Tak naprawdę Irys miała na imię Natalia, a Lilia - Winnie. Dziewczęta po prostu zwracały się do siebie swoimi przezwiskami, które nadały sobie w trzeciej klasie.
   - Słuchajcie - powiedziała pewnego dnia Nat. - Znajdźmy sobie jakieś fajne przezwiska!
   - Na przykład od czego? - zapytała Winnie.
   - A, choćby, od kwiatów - zaproponowała Natalia.
   - Od kwiatów? Hmmm... W takim razie ty mi najbardziej przypominasz irysa, Nat - zaśmiała się Gerda.
   - Winnie, moim zdaniem, jest jak lilia - dodała Nat.
   - A Gerda - zaśmiała się Winnie - kojarzy mi się tylko z kamelią.
   - A co to jest kamelia? - zapytały ze śmiechem przyjaciółki.
   - Taki kwiat troszkę podobny do piwonii - wyjaśniła Winnie. - Tylko taki bardziej... delikatny. Wypisz, wymaluj, nasza Gerda.
   Gerda niebawem dowiedziała się, jak wygląda kamelia, i od tego czasu przezwisko to przylgnęło do niej na dobre. Tak samo, jak przezwiska jej przyjaciółek. Winnie, która była delikatną blondynką, przywodziła na myśl tylko lilię. Z kolei wesoła i żywa Nat ze swoimi wiecznie żywymi chochlikami w oczach była jakby ludzkim odpowiednikiem irysa. Przezwiska te przyjęły się nie tylko w ich trójce, ale również wśród większości ich znajomych.
   Po czułym pożegnaniu z rodzicami, dziewczęta weszły z powrotem do pociągu. Jeszcze zdążyły przesłać ostatnie całusy przez okno, a potem już poczuły, jak pod ich stopami drgnęła podłoga. Pociąg ruszył.
   Zanim dziewczęta ruszyły w swoją stronę, zajrzały raz jeszcze z ciekawością do ostatniego przedziału, w którym spał nieznajomy czarodziej.
   - Jak myślicie - zapytała Winnie - kto to może być?
   - Kto wie... - powiedziała Nat, przystając na chwilę, by przyjrzeć się mężczyźnie. - Może to nowy woźny? Spójrzcie, jakie ma pocerowane ubranie...
   - To pewnie jakiś przypadkowy podróżny - wyraziła swoje zdanie Gerda. - Albo może jakiś handlarz? Może będzie chodził po pociągu, jak ta czarownica ze słodyczami i coś sprzedawał? 
   - A może... - powiedziała Winnie - może to jakiś zamaskowany auror?
   - Auror? - zdziwiła się Gerda.
   - No wiesz - odpowiedziała Winnie. - Przez tę ucieczkę Syriusza Blacka. Może ministerstwo uznało, że potrzebujemy ochrony?
   - To jest jakaś myśl - przyznała Nat. - Ciekawe, ilu jeszcze takich ochroniarzy jest w całym pociągu?
   - Mam nadzieję, że nie będą nam potrzebni - powiedziała Gerda, pierwsza ruszając w stronę ich przedziału. - Wyobraźcie sobie... Gdyby Syriusz Black nagle nas napadł... Słyszałam, że współpracował kiedyś z Same-Wiecie-Kim.
   - Też tak słyszałem - rozległ się za ich plecami głos, na którego dźwięk wszystkie trzy podskoczyły. To Justyn Strong wychylał się z jednego z przedziałów.
   - Ty gnomie nieprany! - powiedziała Nat. - Nigdy więcej nas tak nie strasz.
   A potem podeszła do niego i czule go pocałowała. Justyn był od dwóch lat jej chłopakiem. Zza jego pleców wyglądał Bastian Johanson, ich wspólny przyjaciel z Ravenclawu.
   - Właśnie się za wami rozglądaliśmy - wyznał, wychodząc z przedziału i ściskając rękę każdej z nich. - Już od paru ładnych minut siedzimy tutaj jak spruchniałe nieśmiałki. Moja siostra łaskawie pozwoliła nam się przysiąść.
   Odsunął się, ukazując przedział pełen rozchichotanych drugoklasistek. Siostra Bastiana właśnie im coś pokazywała i nie zwracała na brata najmniejszej uwagi.
   - Ej, kociak - zwrócił się do niej Bastian. - Idę z koleżankami do ich przedziału.
   - To idź - zgodziła się dziewczynka. 
   Tak więc cała piątka ruszyła przed siebie i półtora wagonu później zajęła swoje miejsca.
   - To co tam Kama mówiłaś o Blacku i jego współpracy z Sami-Wiecie-Kim? - zapytał Justyn.
   - Słyszałam, że to on wydał Potterów - odpowiedziała Gerda. - A ty co o tym myślisz?
   - Dla mnie to jest jasne jak słońce - rzekł Justyn. - Oficjalnie milczy się na ten temat, ale tak naprawdę wszyscy wiedzą, że to Black był strażnikiem tajemnicy Potterów. Teraz wszyscy, którzy są odpowiedzialni za jego uwięzienie, plują sobie w brodę, że nie zrobili zdjęcia jego Mrocznego Znaku.
   - A ktoś w ogóle widział ten jego Mroczny Znak? - zapytała Winnie.
   - Ba - powiedział Bastian. - Mój wujek jest aurorem i mówił mi, że zna przynajmniej cztery osoby, które to potwierdzają.
   - To jeszcze o niczym nie świadczy - powiedziała nagle Nat. - Nie można polegać wyłącznie na relacjach znajomych znajomego. Przecież równie dobrze Black mógł w ogóle nie mieć tego Mrocznego Znaku. Nie mogło być tak, że to wydanie Potterów było ostateczną próbą przed przyjęciem go do grona śmierciożerców? Sami-Wiecie-Kto miał ich zabić i dokończyć całą ceremonię, ale, wiadomo, już nigdy nie miał okazji zrobić czegokolwiek.
   - W sumie, masz rację - przyznał Justyn. - Ale wiecie, co? Gdyby to przypadkiem okazało się prawdą, to ten Black chyba by sobie coś zrobił ze złości. Wyobraźcie sobie... Czuje się śmierciożercą, a nie ma Mrocznego Znaku. To tak, jakby się ożenił i nie dostał obrączki.
   Temat Syriusza Blacka nie schodził z ust czarodziejów w całej Wielkiej Brytanii już od ponad miesiąca - to jest od dnia, w którym ten słynny morderca uciekł z Azkabanu. Jak mu się to udało, nie wiedział nikt. Ów temat nie schodził z czołówek gazet, a ostatnio stał się nawet motywem w reklamie usług detektywistycznych. Czarodzieje wyraźnie zaczęli odczuwać jego medialny charakter, dlatego do sprawy podchodzili z coraz większa beztroską, jednakże wszystkie magazyny informacyjne codziennie przypominały o niebezpieczeństwie, zagrażającym wszystkim ze strony tego człowieka; mówiło się o nim, że jest psychopatą.
   - No bo jak inaczej uciekłby z Azkabanu? - godził się z tym Bastian.
   Pociąg mknął na północ, a za oknem pogoda była w kratkę: raz świeciło słońce, a raz padał deszcz. O wpół do pierwszej przyjechała czarownica sprzedająca słodycze, od której kupili pudełko fasolek wszystkich smaków i torebkę kociołkowych piegusków. Większą część pozostałej drogi spędzili, zabawiając się próbowaniem fasolek. 
   - Ciekawe - zaśmiał się Justyn, grzebiąc ręką w pudełku - czy znajdę tutaj smak Syriusza Blacka?
   - Ty lepiej uważaj - ostrzegł przyjaciela Bastian. - Żebyś nie znalazł tam PRAWDZIWEGO Syriusza Blacka.
   - Niby jak miałby się tam dostać? - zapytała Winnie ze śmiechem, choć dobrze wiedziała, że jej kolega żartował.
   - Licho go tam wie - rzekł Bastian. - Taki psychol jest w stanie ukryć się dosłownie wszędzie...
   - Och, przestańcie już! - zdenerwowała się nagle Nat. Wszyscy spojrzeli na nią. - Może i Syriusz Black to niebezpieczny morderca, ale to przecież nie powód, żeby przypisywać mu wszystko, co najgorsze!
   - Ale, Nat... - zaczął Justyn. - Ten szaleniec zabił trzynaście osób jednym przekleństwem! Nie powiesz mi, że to nie świadczy o tym, że jest chory.
   - Niestety, nikt tego nie wie, bo odmówiono mu prawa do procesu! - oburzyła się Nat. - To niby takie oczywiste... Wszyscy widzieli, jak zabijał tych biedaków, i tego nie neguję. Ale wszystko co wiemy o okolicznościach i motywach to są powtarzane od dwunastu lat plotki. Co my o tym wiemy? Nic! Czy tak powinien działać Organ Sprawiedliwości Czarodziejskiej w dwudziestym wieku?!
   - W sumie Nat ma trochę racji - powiedziała Gerda, bawiąc się zieloną fasolką wszystkich smaków, której nie miała odwagi włożyć do ust. - Czytałam gdzieś, że w nowożytnej historii czarodziejstwa było, nie licząc Blacka, pięciu czarodziejów, którym odmówiono procesu przed aresztowaniem. Dwóch z nich potem uniewinniono. Pośmiertnie.
   - Dokładnie tak - zgodziła się Nat. - Była jeszcze taka czarownica, której wyrok zmieniono z dożywocia na dziesięć lat, bo na jaw wyszły pewne okoliczności łagodzące. Już nie pamiętam, co to konkretnie były za okoliczności... W każdym razie musieli jej wypłacić odszkodowanie, bo proces wznowiono dopiero szesnaście lat od jej aresztowania.
   - Ale w historii magii i czarodziejstwa jeszcze nie było takiego człowieka, który uciekłby z Azkabanu - zauważył Bastian. - Czy to nie świadczy w jakiś sposób o Blacku?
   - Wiesz, co? - zaczęła Nat. - Jakby mnie zamknęli w Azkabanie, też bym robiła wszystko, żeby z niego uciec.
   - Ale żeby uciec z Azkabanu, trzeba mieć naprawdę głowę na karku - zauważyła Winnie. - Według mnie to świadczy raczej o tym, że Black jest po prostu okropnie sprytny.
   - No wiesz... Taki na przykład markiz de Sade też musiał być okropnie sprytny - zauważył Bastian. - To taki osiemnastowieczny pisarz - wyjaśnił. - Wsławił się zaspokajaniem swojego popędu płciowego przez znęcanie się nad innymi. Został skazany na śmierć, ale ręka sprawiedliwości dosięgła go bardzo późno, bo umiał się nieźle przemieszczać. Łeb na karku, niestety, często idzie w parze ze zwykłym okrucieństwem.
   - Może faktycznie jedno nie wyklucza drugiego - zgodziła się Nat. - Ale przeczytałam jakiś czas temu, że gdy Black siedział jeszcze w więzieniu, spotkał się z ministrem Knotem. Knot nie mógł potem wyjść z szoku, że Black zachowywał się, jak normalny człowiek. Zwykle więźniowie dostają świra, tymczasem Black był... W każdym razie, podobno poprosił Knota o gazetę, żeby sobie porozwiązywać krzyżówki. Wyobrażacie sobie?! Siedział w Azkabanie dwanaście lat i był w stanie rozwiązywać krzyżówki!
   - To nie świadczy o tym, że jest psycholem? - zapytał Bastian. 
   - Nie wiem - westchnęła Nat. - Ale to mi nie daje spokoju... Ach, gdybym mogła wiedzieć na pewno, dlaczego pozabijał tych wszystkich ludzi!
   - Nie myśl o nim - powiedział Justyn, obejmując swoją dziewczynę ramieniem. - Nawet, jeśli miał szczególny powód, żeby zrobić to, co zrobił, to nie zapominaj, że tak czy inaczej jest mordercą. Ma na rękach niewinną krew. Taka dobra dziewczyna, jak ty, nie powinna myśleć o kimś takim.
   Nat położyła głowę na jego ramieniu, nic już więcej nie mówiąc.
   - Kama, jak tam twoja fasolka? - zapytał Bastian, spoglądając na zielonkawą zawartość palców Gerdy.
   - Ma trochę zbyt podejrzany kolor - odpowiedziała Gerda, przyglądając się uważnie swojej fasolce.
   - Obstawiamy, koledzy. - Bastian klasnął w dłonie. - Według mnie to będą siuśki goblina.
   - Ja mówię, że trawa - powiedziała Nat.
   - A ja obstawiam zielone jabłko - rzekła Winnie.
   - A ty? - zapytała Gerda, zwracając się do Justyna.
   - Pas. - Justyn wzruszył ramionami. - No, to dawaj. I módl się, żeby Bastian nie wygrał zakładu.
   Gerda z pewną obawą włożyła sobie fasolkę do ust. Pożuła chwilkę, marszcząc brwi.
   - I co? - zapytała Winnie.
   Gerda połknęła fasolkę i odparła triumfalnie:
   - Agrestowa!
   Pociąg zbliżał się coraz bardziej na północ. Za oknami robiło się coraz ciemniej, gdy niebo w coraz szybszym tempie zaczęły zasłaniać chmury. Około czwartej błysnęły pioruny i zaczął lać rzęsisty deszcz.
   - Uhuhu... - westchnęła Nat, spoglądając przez szybę. - Niełatwo będzie się dostać do szkoły.
   - Może nie będzie tak źle - zauważył optymistycznie Bastian, który przegrał trzy zakłady pod rząd i teraz musiał zjeść trzy fasolki wszystkich smaków. Właśnie trzymał fasolkę o wściekle pomarańczowym kolorze.
   - Jak pomarańczowa, to pomarańczowa - zaśmiała się Nat, zapytana o zdanie.
   - Serowa - obstawiła Gerda.
   - Piaskowa - zaproponował Justyn.
   - Pas - rzekła Winnie.
   Bastian włożył sobie fasolkę do ust i przeżuł ją wolno.
   - Serowa - oznajmił po chwili, a Gerda uniosła ręce w geście zwycięstwa.
   - Następna - przypomniał Justyn.
   Bastian sięgnął do opustoszałej już torebki i wyciągnął fasolkę o czystym, brązowym kolorze. Na jej widok jęknął.
   - Wiecie, co to może być?! - przeraził się.
   - Dlatego właśnie ja to obstawiam - roześmiał się Justyn. - Teraz tylko pytanie, czy zdrowa, czy może z zatwardzenia.
   - Nie znam się, nigdy nie jadłem - powiedział Bastian.
   - A ja stawiam na czekoladę - powiedziała Nat.
   - To ja też - rzekła Winnie.
   - I ja - zaśmiała się Gerda. - Widzisz, Bas? Taka siła przebicia, że musi być czekoladowa.
   Bastian uśmiechnął się, nie do końca przekonany, po czym włożył fasolkę do ust. Przeżuł ją wolno, krzywiąc się lekko.
   - I co? - zapytały na raz Gerda i Nat.
   - Ziemia - wyznał w końcu Bastian. - Z jakimś takim dziwnym nalotem... Jakby to było torfowisko.
   Cała czwórka jęknęła z udawanym rozczarowaniem.
   - To kto następny? - zapytał Bastian.
   - Ja już nie chcę - powiedziała Gerda. - Nie zjem kolacji... Zresztą, ciągle nie mogę pozbyć się smaku kredy w ustach.
   - A mnie się ciągle odbija lawendą - wyznał Justyn. - Są jeszcze kociołkowe pieguski?
   - Za jakąś godzinę będzie kolacja - przypomniała Winnie. - Jak chcesz, dam ci trochę wody.
   Ledwie Justyn oddał Winnie butelkę z wodą mineralną, pociąg zadrżał gwałtownie i stanął.
   - Co to? - zaniepokoiła się Gerda. - Już wysiadamy?
   - Niemożliwe - stwierdziła Nat. - Jest grubo za wcześnie...
   I w tym momencie w przedziale zgasło światło. Przez chwilę zapanowała tak straszna ciemność, że nikt nie był w stanie dostrzec nawet swoich wyciągniętych dłoni. Jednak już po chwili oczy wszystkich zaczęły przyzwyczajać się do ciemności.
   - Co tu jest grane? - zapytał Justyn niepewnie. Gerda dostrzegła, że mocno przytulił do siebie Nat.
   Nagle w przedziale zrobiło się dziwnie chłodno. Po kilku kolejnych chwilach temperatura spadła tak, że wszyscy zaczęli drżeć.
   - Wcale mi się to nie podoba... - szepnęła Nat.
   - Myślicie... że to... Black? - zapytała Winnie.
   - Nie... coś ty - odparł Bastian, szczękając zębami. - Ale... jeśli to jest to, o czym myślę...
   - A... o czym myślisz?... - zapytała Gerda.
   Odpowiedź na jej pytanie przyszła, zanim Bastian zdążył otworzyć usta. Za drzwiami pojawił się nagle wielki, ciemny kształt. Niemal w tej samej chwili drzwi drgnęły i otworzyły się; do środka weszła - czy może raczej wpłynęła - wielka postać w pelerynie. Gerda wcisnęła się w kąt, czując, że drży nie tylko z zimna.
   W pewnej chwili postać chyba rozwarła usta i zaczęła wciągać powietrze, bo przedział wypełnił straszny, złowieszczy świst. Gerda w jednej chwili poczuła, że kostnieje jeszcze bardziej. A potem w jej głowie zaczęły odżywać niechciane myśli...
   Widziała wstrętnego, złośliwego chłopca, który wyśmiewał się z niej, gdy była mała... Ujrzała wielkiego, strasznego psa, który gonił ją, chcąc ją ukąsić... Poczuła raz jeszcze, jak spada z huśtawki, łamiąc sobie rękę... Nie chciała tego wszystkiego widzieć, jednak obrazy te przesuwały się przed jej oczami. Czuła się strasznie, chciała uciec przed tym świszczącym oddechem, który wysysał z niej ciepło i szczęście... Chciała, żeby to ustało!
   I nagle, tak nagle, jak się zaczęło, wszystko ustało - postać cofnęła się i opuściła przedział.
   Światło zapaliło się dopiero po dłuższej chwili. Gerda, kuląc się w swoim kącie, rozejrzała się nieprzytomnie po twarzach swoich towarzyszy; wszyscy wyglądali na przerażonych.
   - Och... - westchnęła Winnie, wzdrygając się gwałtownie.
   - To był... dementor? - zapytała Nat słabym głosem, wyswobadzając się z ramion Justyna.
   - Na to wygląda... - westchnął Bastian.
   - Ale... skąd on się tu wziął? - zapytała Gerda słabym głosem.
   - Może - zaczął Justyn rozdygotanym głosem - szukał Syriusza Blacka?
   - Bardzo możliwe... - przyznała Nat. - "Prorok" ostatnio pisał coś o dodatkowej ochronie dla uczniów...
   Cała piątka dygotała z zimna i przez dłuższą chwilę nie czuła się na siłach, by kontynuować rozmowę. Dopiero, gdy podłoga zadrżała, sygnalizując, że znów ruszają, Nat odezwała się: 
   - Pewnie jesteśmy już bardzo blisko Hogwartu... 
   Wyjrzała przez okno, jednak w strugach deszczu nie mogła dojrzeć nic poza majaczącymi w oddali ciemnymi wzgórzami. 
   - Tam będziemy bezpieczni - stwierdziła.
   - Myślisz? - zapytał Bastian z powątpiewaniem. - Może na razie, ale wiecie, co? Ja myślę, że Syriusz Black znajdzie sposób, żeby się wedrzeć do środka.
   - No coś, ty - odparła Nat.
   - Mówię ci - przekonywał Bastian. - Skoro udało mu się uciec z Azkabanu, to prawdopodobnie znajdzie też sposób, żeby się dostać do szkoły. Ja myślę, że ten Black będzie się chciał zemścić na Harrym Potterze za upadek Sami-Wiecie-Kogo.
   - A, pewnie - zgodził się Justyn. - Wiecie co, ja myślę, że w tym roku znowu będziemy mieli przechlapane. Żadnych wyjść, żadnych imprez...
   - Może nie będzie tak źle - odezwała się Gerda. - W zeszłym roku przez tę całą Komnatę Tajemnic to i owszem... Ale tym razem zagraża nam nie dzika bestia, która zabija wzrokiem, tylko inny czarodziej.
   - Mimo wszystko - powiedział Bastian - ludzie uważają, i moim zdaniem nie bez racji, że dopóki Black jest na wolności, nikt nie jest bezpieczny.
   Przez kilka następnych chwil Bastian i Justyn zastanawiali się głośno, w jaki to tajemniczy sposób Black mógł uciec z Azkabanu, i w jaki sposób uda mu się - czego obaj byli absolutnie pewni - wedrzeć do Hogwartu. Rozmowę przerwali dopiero w chwili, gdy dostrzegli przechodzącego na korytarzu czarodzieja.
   Gerda poznała go od razu: to on był tym śpiącym podróżnikiem, którego widzieli dzisiaj rano. Wtedy nie przyjrzała mu się dokładnie, ponieważ był odwrócony plecami do ściany, jednak teraz widziała go doskonale. Czarodziej ów, choć wydawał się jeszcze bardzo młody, miał wyjątkowo bladą, zmęczoną twarz i jasnobrązowe włosy poprzeplatane nitkami siwizny. Jak już wcześniej zauważyła Nat, ubrany był w stare, wyświechtane szaty. 
   Nieznany czarodziej zajrzał przez szybę do ich przedziału i wydawało się, że ruszy dalej, jednak w pewnym momencie zatrzymał się i otworzył drzwi.
   - Przepraszam cię - zwrócił się łagodnie do Winnie. - Może źle się czujesz?
   Winnie wciąż siedziała skulona i wyglądała wyjątkowo mizernie. Reszta jej przyjaciół powoli już odzyskiwała rumieńce.
   - Nie, nie... - odparła nieco lękliwie Winnie. - To tylko... przez tego dementora...
   - Może się przedstawię - zaproponował czarodziej, wchodząc do przedziału. - Nazywam się Remus Lupin i jestem waszym nowym nauczycielem obrony przed czarną magią. 
   Następnie zwrócił się ponownie do Winnie:
   - Jeśli tylko czujesz się słabo, mogę cię zaprowadzić do maszynisty. Dostaniesz tam trochę eliksiru rozgrzewającego. Przeszedłem się po całym pociągu i zaprowadziłem już kilku uczniów, więc jeśli tylko czujesz się źle...
   - Nie, nie, panie profesorze... - zaprotestowała natychmiast Winnie, uśmiechając się bohatersko. - Już jest dobrze.
   - Tak? - upewnił się jeszcze profesor Lupin. - To może na wszelki wypadek zjedz trochę czekolady. Naprawdę, nienajlepiej wyglądasz. Masz jakąś czekoladę?
   Gdy Winnie pokręciła głową, profesor Lupin sięgnął do kieszeni i wyjął z niej pudełko z czekoladową żabą.
   - Proszę - powiedział, podając je Winnie. Potem zwrócił się do reszty: - A może któreś z was jeszcze czuje się źle?
   Jednak cała czwórka pokręciła głowami.
   - Gdyby coś było nie tak - powiedział jeszcze profesor - nie bójcie się przyjść i powiedzieć. Znajdziecie mnie na końcu pociągu. 
   Odwrócił się i opuścił przedział, jednak zanim zamknął drzwi, spojrzał na nich jeszcze raz i uśmiechnął się.
   - Za jakieś pół godziny będziemy w Hogwarcie - rzekł. - Do tego czasu już nic nie powinno nas niepokoić.
   Zamknął drzwi i po chwili jego wysoka postać ruszyła wąskim korytarzem.
   Winnie rozwinęła pudełko i odgryzła żabie głowę.
   - Jaki on był miły... - uśmiechnęła się Nat. - Fajnie, że jest nowym nauczycielem.
   - Mam nadzieję, że równie dobrze zaprezentuje się na lekcjach - powiedział Justyn, choć ton jego głosu wskazywał nieznaczne wątpliwości. - Nie zniósłbym drugiego Lockharta.
   - On nawet nie jest podobny do Lockharta - zauważyła Gerda, wciąż wpatrując się w szybę, za którą zniknął ich nowy profesor. - Jest taki... taki...
   - Wygląda na takiego, co zna się na rzeczy - powiedziała Winnie, która po zjedzeniu żaby z powrotem nabrała rumieńców. Przyglądała się teraz karcie, która była w pudełku. - Gifford Ollerton - przeczytała. - Czarodziej znany z zabicia olbrzyma Hengista z Upper Barnton. Stał się bohaterem miasta. *
   Ostatnia część podróży, jak zresztą przewidział profesor Lupin, upłynęła dość spokojnie. W końcu pociąg zatrzymał się, a z przedziałów zaczęli wysypywać się uczniowie.
   - Na szczęście, przestało padać - zauważyła Nat, gdy razem ze wszystkimi wysiedli z pociągu i ruszyli w kierunku powozów zaprzężonych w niewidzialne konie. Dostrzegli majaczącą w oddali postać Hagrida, który, jak zwykle, wołał pierwszoklasistów, aby zgodnie z tradycją przewieźć ich przez jezioro. W pewnej chwili uniósł swoją wielką rękę i pozdrowił kogoś. Gerda dostrzegła idącego parę kroków przed nią Harry'ego Pottera i dwójkę jego przyjaciół, którzy pomachali do niego wesoło.
   - Dobry wieczór! - krzyknął Justyn w stronę olbrzyma, który wciąż czekał, aż wszyscy pierwszoklasiści ustawią się przed nim.
   - Dobry, dobry - zgodził się Hagrid.
   Nat, Gerda i Winnie również pomachały do gajowego, zanim oddalił się i ruszył w kierunku jeziora. One z kolei podeszły do oczekujących na nie powozów.
   - Cześć, Kevin! - zawołał w pewnej chwili Justyn na widok ich kolegi, Kevina Thompsona.
   - Cześć, Justyn - przywitał się Kevin. - Cześć, Bas, cześć dziewczyny.
   Tuż obok niego stał drugi chłopak z ich roku, Alan Wright, który również przywitał się z nimi serdecznie.
   - To jak, wsiadamy? - zapytała Nat.
   - Kobiety mają pierwszeństwo - uśmiechnął się Bastian, zapraszając gestem dziewczęta, by wsiadły do jednego z powozów. - My pojedziemy następnym.
   Nagle dostrzegł zmierzajacego w ich stronę profesora Lupina.
   - Ach, profesorze! - ucieszył się na jego widok. - Niech zgadnę... Pan do Hogwartu?
   - Na to wygląda - uśmiechnął się Lupin. - Hogsmeade o tej porze nie wydaje się zbyt przyjaznym miejscem.
   - Zapraszamy do nas, profesorze! - zawołała Nat. Ona, Gerda i Winnie siedziały już w powozie, gotowe, by jechać do szkoły.
   Profesor Lupin z uśmiechem przyjął zaproszenie i już po chwili niewidzialny koń pociągnął ich w kierunku zamku.
   - Już dobrze się czujesz? - zapytał profesor, zwracając się do Winnie.
   - Tak, dziękuję panu - uśmiechnęła się Winnie. - Czekolada pomogła.
   - To dobrze - ucieszył się profesor. - Z dementorami naprawdę nie ma żartów.
   - A może - zaczęła Gerda - wie pan profesor, skąd się wziął ten dementor w pociągu?
   - Ministerstwo Magii w ostatniej chwili zarządziło kontrolę i wysłało dziesięciu dementorów, żeby spenetrowały pociąg - wyjaśnił Lupin. - Po prostu chciano upewnić się, czy uczniom nie zagraża Syriusz Black. 
   - A nie mogli wysłać aurorów? - zapytała Nat.
   - Słyszałem, że padła też i taka propozycja - przyznał Lupin. - Ale minister magii uznał, że dementorzy będą bardziej skuteczni. W przypadku aurorów wystarczyłby wszak eliksir wielosokowy, czy po prostu dobra maskarada... Dementorów nie można oszukać w ten sposób.
   - Jak pana rano zobaczyłyśmy, pomyślałyśmy, że jest pan aurorem - zaśmiała się Winnie. - Jeszcze nigdy nie widziałyśmy w tym pociągu dorosłego.
   Profesor Lupin uśmiechnął się.
   - Jak widzicie, nie jestem aurorem - powiedział.
   - A wyglądał pan, jak dobrze zamaskowany auror - zaśmiała się Nat, która siedziała obok profesora Lupina i musiała lekko się przekręcić, aby go widzieć. - W pustym przedziale na samym końcu pociągu, pogrążony w głębokim śnie...
   Winnie i Gerda roześmiały się.
   - Byłem po prostu trochę zmęczony - przyznał profesor Lupin. - W ciągu ostatnich paru dni byłem trochę... nieswój.
   - Denerwuje się pan, czy sobie pan poradzi jako nauczyciel? - zapytała Nat.
   Profesor Lupin parsknął śmiechem.
   - Troszeczkę - przyznał się.
   - Na pewno pan sobie poradzi - zapewniła go Gerda. - Uczenie nie jest chyba strasznie trudnym zajęciem.
   - Mam nadzieję - odrzekł Lupin. - Jeszcze nigdy wcześniej nie uczyłem w szkole, ale mam nadzieję, że mnie nie wyleją po pierwszym dniu.
   - Na pewno nie - zapewniły dziewczęta.
   - A tak w ogóle - zmienił temat Lupin - powiedzcie mi, jak się nazywacie?
   - Winnie Barrett - przedstawiła się Winnie.
   - Natalia Morris - dorzuciła Nat.
   - Gertruda Gold - uzupełniła Gerda.
   - Miło mi was poznać - uśmiechnął się Lupin. - Mam nadzieję, że będzie nam się miło pracowało. Lubicie obronę przed czarną magią?
   Gawędzili razem wesoło, aż powóz dotarł przed bramy Hogwartu. Tam, już po raz drugi tego wieczoru, owionął ich nagle dziwny chłód. Gerda rozejrzała się i wydała zduszony okrzyk na widok dementora, którego ujrzała po jednej stronie bramy.
   - Bez obaw - uspokoił ją Lupin. - Dementorom nigdy nie będzie wolno wejść na teren szkoły. Będą tutaj tylko i wyłącznie ze względu na wasze bezpieczeństwo.
   - To dobrze, że nie będą chodzić po zamku - westchnęła Nat. - Bałabym się wyjść na korytarz...
   - Ja bym się mimo wszystko czuła znacznie bezpieczniejsza, gdyby ich tu nie było - wyznała Winnie.
   - Ty może tak - rzekła Nat. - Ale taki na przykład Harry Potter...
   - Ach... o wilku mowa - zauważył nagle Lupin, spoglądając na błonia, gdzie stało kilku uczniów i wyraźnie się ze sobą spierało. Jednym z nich był właśnie Harry. - Chyba pójdę sprawdzić, czy nie trzeba im pomóc dojść do porozumienia... Dziękuję, dziewczęta, za miłą podróż. Myślę, że niebawem spotkamy się na zajęciach. 
   - My też dziękujemy - odparły dziewczęta, po czym wysiadły za profesorem Lupinem, który natychmiast podszedł do kłócących się chłopców.
   - Jakiś problem? - usłyszały jeszcze jego spokojny głos.
   - Już nie mogę się doczekać pierwszej lekcji z nim - wyznała Winnie, idąc w stronę ogromnych drzwi prowadzących do Wielkiej Sali.
   - Wygląda, jakby ostatnio dużo chorował - zauważyła Nat. - Mam nadzieję, że niedługo wydobrzeje. Szkoda by go było... Nie wiem, jak wy, ale ja go już piekielnie lubię.
   - Kogo piekielnie lubisz? - zapytał Justyn, zjawiając się nie wiadomo skąd u boku swojej dziewczyny. Po chwili dołączyli do nich Bastian, Kevin i Alan i cała siódemka ruszyła do Wielkiej Sali.
   Przepastną salę wejściową oświetlały zatknięte przy ścianach pochodnie; na wprost wejścia wspaniałe marmurowe schody wiodły na górne piętra. Tłum uczniów kierował się na prawo, ku szeroko otwartym drzwiom Wielkiej Sali.
   W ogromnej, rozświetlonej tysiącem świec sali jadalnej, panował typowy dla rozpoczęcia roku rozgardiasz. Koledzy odnajdywali się nawzajem - jeśli jeszcze tego nie uczynili w pociągu - i siadali przy stołach. Niebawem wszyscy zajęli już swoje miejsca; teraz sala czekała już tylko na pierwszoroczniaków.
   - Patrzcie, tam siedzi profesor Lupin! - powiedziała Nat, wskazując trzecie miejsce po prawej stronie profesora Dumbledore'a, zajęte przez ich nowego profesora. Lupin, choć wyglądał niezwykle ubogo wśród pozostałych nauczycieli, wystrojonych w najlepsze szaty, sprawiał wrażenie zupełnie odprężonego i wesoło prowadził pogawędkę z panią Sprout.
   Gerda ogarnęła wzrokiem cały stół nauczycielski, z uśmiechem przyglądając się wszystkim swoim nauczycielom. Jedno z miejsc obok profesora Dumbledore'a było wolne - było to miejsce profesor McGonagall, która, zgodnie z hogwardzką tradycją, miała za chwilę przyprowadzić nowych uczniów. (Przy końcu stołu siedział już gajowy Hagrid, więc mogli się tego spodziewać lada chwila.) Dalej siedział profesor Flitwick, malutki czarodziej, który opiekował się ich domem. Obok niego dostrzegła profesor Sinistrę, nauczycielkę astronomii. A tuż obok...
   - A gdzie jest profesor Burbage? - zapytała nagle Gerda.
   - Widziałem ją w Sali Wejściowej, jak rozmawiała z McGonagall - odpowiedział jej Alan. - Pewnie się spóźni.
   - Nie widzę też profesora Kettleburna - zauważył Kevin. - Też się spóźni?
   - Ale chyba nie umarł? - przestraszyła się Winnie. Profesor Kettleburn uczył opieki nad magicznymi stworzeniami, a Winnie od trzeciej klasy uczęszczała na jego lekcje. Swoją przyszłą karierę wiązała z uzdrowicielstwem i opieka nad magicznymi stworzeniami była w jej przypadku niezbędna.
   - Nie widzę żadnej nowej twarzy, poza panem Lupinem - wyznała po chwili. - Mam nadzieję, że profesor Dumbledore nie zrezygnował z tego przedmiotu...
   - Nie powinien - stwierdził Alan. - To jeden z podstawowych przedmiotów branych pod uwagę w kilku popularnych zawodach. 
   - Na pewno wszystkiego się zaraz dowiemy - rzekł Justyn, bawiąc się złotym widelcem.
   Chwilę później drzwi otworzyły się i do Wielkiej Sali wkroczyła procesja przerażonych pierwszoroczniaków, kierując się tam, gdzie zgodnie z tradycją czekała na nich już Tiara Przydziału. Jednak osobą, która im przewodniczyła, nie była profesor McGonagall.
   - To profesor Burbage!... - szepnęła Gerda, poznając swoją nauczycielkę mugoloznawstwa.
   - A więc gdzie jest profesor McGonagall? - zastanowiła się Winnie.
   Tymczasem profesor Burbage doprowadziła uczniów do stołka, na którym spoczywała Tiara Przydziału, i poleciła im się zatrzymać. Pierwszoklasiści zatrzymali się posłusznie, wpatrując się w kapelusz z napięciem. Po chwili Tiara poruszyła się, a jeden z jej szwów rozpruł się i zaczął śpiewać:


 
Kto żyw, niechaj usłyszy
Piosenkę starej Tiary.
Już chwile ważne przyszły,
Wnet staną się tu czary.
Słuchajcie, Hogwartczanie
Przybyli po raz pierwszy,
Wyjaśnię me zadanie,
Wsłuchajcie się w sens wierszy.
Wy przy mnie nie zbłądzicie,
Choć teraz jeszcze nie wiem,
Kto wyście, gdzie spędzicie,
W Hogwarcie lat aż siedem.
Lecz wejrzę w jaźnie wasze,
Rozpoznam wasze cele.
A maski mi nie straszne,
Ja mogę dojrzeć wiele.
Poszukać chcę cech waszych,
Czy złość to, czy pogoda,
By w zamku przodków naszych
Zamieszkać mogła zgoda.
Czy jest w was wielkie męstwo,
Lwie serce, silne ramię?
Kto ich używa często,
Gryfonem wnet się stanie.
Czy może to sumienność,
Prawość, chęć pomocy,
Puchona zacną godność
Da wam z mojej mocy?
A może duch rozumu
Rozświetla wasze dusze?
Takiego ucznia z tłumu
Krukonem zrobić muszę.
A jeśli ktoś z was marzy
Ster trzymać, świat przemierzyć,
Takiemu wnet się zdarzy
Ślizgona godność dzierżyć.
Więc już bez zbędnej zwłoki,
Na głowy mnie wkładajcie!
Niech brzmią wnet wasze kroki
W tysiąc-już-letnim Hogwarcie.



   Gdy tylko Tiara umilkła, w całej sali rozbrzmiały gromkie oklaski. Trwały one przez dobrą chwilę, a gdy umilkły, profesor Burbage zwróciła się do pierwszoroczniaków:
   - Gdy wyczytam czyjeś nazwisko, ta osoba siada na stołku i zakłada Tiarę, a po dokonaniu przydziału zajmuje miejsce przy właściwym stole. Zapraszam pana... Aubrey, Stanley!
   Pierwszy chłopczyk został przydzielony do Ravenclawu. Gerda dłuższą chwilę klaskała razem z innymi, witając swojego nowego współdomowca, po czym z uwagą wróciła do obserwowania dalszej części Ceremonii Przydziału. 
   Ceremonia trwała około dwudziestu minut; gdy w końcu "Vince, Mandy" została przydzielona do Gryffindoru, profesor Flitwick wstał ze swojego miejsca, by pomóc przy wynoszeniu stołka i Tiary, która już wypełniła swój doroczny obowiązek.
   - Spójrzcie - powiedział nagle Justyn, wpatrując się w odległy koniec sali. - Znalazła się i profesor McGonagall!
   Rzeczywiście: profesor McGonagall wkroczyła właśnie do Wielkiej Sali, prowadząc ze sobą dwoje uczniów. Byli to Harry Potter i jego przyjaciółka, którzy natychmiast ruszyli w stronę stołu Gryfonów.
   - Wygląda na to, że młody Potter znowu szuka kłopotów - zażartował Bastian, spoglądając na szczupłą postać Harry'ego, siadającego po jednej stronie swojego rudego przyjaciela z Gryffindoru. - Pamiętacie, jak w zeszłym roku przyleciał zaczarowanym samochodem?
   - Bas, tym razem nie ma się z czego śmiać - powiedziała z oburzeniem Mila Walters, ich koleżanka z Ravenclawu. - Percy Weasley mi mówił, że Harry zasłabł, kiedy dementor wszedł do jego przedziału. Tyle szczęścia, że był tam ten nowy profesor i mu pomógł.
   Bastian chyba chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak nie było już okazji, bo profesor Dumbledore wstał ze swojego miejsca.
   - Witajcie! - powiedział donośnym głosem. - Witajcie u progu kolejnego roku nauki w Hogwarcie! Pragnę wam powiedzieć o kilku sprawach, a ponieważ jedna z nich jest bardzo poważna, sądzę, że najlepiej będzie, jeśli od razu przejdę do rzeczy, zanim ta wspaniała uczta zamroczy wam mózgi...
   Zrobił pauzę, odchrząknął i oznajmił:
   - Zapewne wszyscy już wiecie, źe nasza szkoła gości strażników z Azkabanu, którzy są tutaj z polecenia Ministerstwa Magii. To oni przeszukali wasz
pociąg.
   Znowu zamilkł, a uczniowie popatrzyli po sobie ponuro, niektórzy wymienili półgłosem uwagi. Nietrudno było zgadnąć, że nikomu nie podobała się ta perspektywa.
   - Strażnicy pełnią wartę przy każdym wejściu na teren szkoły - ciągnął Dumbledore - a póki są wśród nas, nikomu nie wolno opuścić szkoły bez pozwolenia. Nie łudźcie się: dementorów nie da się oszukać żadnymi sztuczkami, przebierankami... czy nawet pelerynami-niewidkami. Nie będą wysłuchiwać żadnych próśb ani wymówek. To nie leży w ich naturze. Dlatego ostrzegam was, żebyście nie dali im powodu do zrobienia wam krzywdy. Liczę na prefektów domów i na naszą nową parę prefektów naczelnych, liczę, że zadbają, by nikt nie próbował wyprowadzić dementorów w pole.
   Dumbledore znowu zrobił pauzę i spojrzał z powagą po sali, w której zapadła głucha cisza.
   - A teraz coś weselszego - powiedział po chwili. - Mam przyjemność powitać w naszym gronie dwóch nowych nauczycieli. Najpierw profesora Lupina, który zgodził się łaskawie objąć stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią.
   Rozległy się skąpe, niezbyt entuzjastyczne oklaski. Profesor Lupin wstał ze swojego miejsca i ukłonił się lekko z nieznacznym, skromnym uśmiechem. Wyglądał wyjątkowo nędznie, z mysimi włosami i wyświechtaną szatą. Gerda, która jako jedna z nielicznych klaskała żarliwie, poczuła, że zaczyna mu współczuć. Wyglądał na takiego... osamotnionego... w tym swoim ubóstwie. Nagle poczuła wyrzuty sumienia, że ma na sobie nową, piękną szatę czarodziejki. Gdyby włożyła coś starego i znoszonego... może profesorowi Lupinowi nie sprawiłoby to różnicy, ale ona czułaby się znacznie lepiej.
   - A teraz przedstawię wam drugiego nowego nauczyciela - powiedział Dumbledore, kiedy ucichły oklaski. - No cóż, muszę was z przykrością powiadomić, że profesor Kettleburn, nasz nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami, przeszedł na zasłużoną emeryturę, żeby w spokoju pielęgnować to, co mu jeszcze z ciała pozostało. Mam jednak przyjemność oznajmienia wam, że jego miejsce zajmie w tym roku Rubeus Hagrid, który zgodził się objąć to stanowisko, nie rezygnując ze swoich obowiązków gajowego Hogwartu.
   Tym razem sala eksplodowała gorącymi oklaskami i wiwatami. Hagrid poczerwieniał jak rubin i spuścił skromnie oczy, wpatrując się w swoje olbrzymie dłonie. Szeroki uśmiech prawie zniknął pod gęstwiną jego czarnej brody.
   - Trochę szkoda profesora Kettleburna - powiedziała Winnie, również gromko oklaskując gajowego. - Ale Hagrid musi znać się na rzeczy, po prostu musi! Super, że to on będzie mnie przygotowywał do owutema.
   - No, myślę, że z ważnych spraw to już wszystko - powiedział Dumbledore. - Czas rozpocząć ucztę!
   Stojące przed nimi złote półmiski i czary nagle napełniły się jedzeniem i piciem. Gerda, która była już wściekle głodna, nałożyła sobie pieczonego kurczaka z ziemniakami i mizerią i zajęła się jedzeniem. 
   Gdy znikły już ostatnie kawałki dyniowego ciasta, profesor Dumbledore oznajmił, że czas udać się do dormitoriów. Przy stołach natychmiast powstał zwykły rozgardiasz, gdy uczniowie zaczęli kierować się w swoje strony.
   Krukoni wyruszyli do zachodniej wieży. Po pokonaniu kilku kondygnacji schodów dotarli do szczytu zachodniej wieży, gdzie znajdowały się tylko drewniane, stare drzwi, w których nie było ani klamki, ani dziurki od klucza, była za to kołatka w kształcie kruka, wykonana z brązu. Gdy Mila Walters, która prowadziła pierwszoroczniaków, zapukała, kruk wyśpiewał zagadkę:
   - Należy do ciebie, choć jest używane przez wiele osób. Co to jest?
   - Aby wejść do naszej wieży, trzeba odpowiedzieć poprawnie na zagadkę zadaną przez kruka - powiedziała Mila, odwracając się przez ramię do pierwszoklasistów. - Na początku te zagadki mogą sprawiać wam trudność, jednak z czasem zauważycie, że one się powtarzają. Kruk zna sto dwadzieścia siedem zagadek, dowolnie je sobie wybiera. Zdarza się, że jedną zada kilka razy w ciągu dnia, a do drugiej nie wraca przez kilka miesięcy. Gdy ktoś nie zdoła odpowiedzieć, kruk czeka, aż znajdzie się ktoś, ktoś będzie znał odpowiedź. To jest dobry sposób na nauczenie się haseł, chociaż, oczywiście, można też użyć swoich szarych komórek. - Zrobiła krótką pauzę, po czym uśmiechnęła się lekko. - To co, ma ktoś jakiś pomysł? Coś, co należy do ciebie, choć jest używane przez wielu.
   Pierwszoroczniacy zamyślili się przez chwilę. A potem rękę podniósł Stanley Aubrey, chłopiec, który jako pierwszy został przydzielony do ich domu.
   - Tak? - zachęciła go Mila.
   - Ja chyba wiem - wyraził przypuszczenie Stanley. - To pieniądze.
   Justyn i Bastian ryknęli śmiechem. Zawtórowało im również kilku innych Krukonów, przysłuchujących się Mili i pierwszoklasistom.
   - No... niezupełnie - powiedziała Mila, dzielnie starając się zachować powagę. - Ktoś ma inny pomysł?
   Tym razem rękę podniosła drobna blondynka o piegowatej twarzy.
   - To chyba imię - powiedziała.
   - Brawo! - pochwaliła ją Mila, a nowi koledzy nagrodzili dziewczynkę gromkimi oklaskami. - Jak się nazywasz, kochana?
   - Emily Richards - odparła dziewczynka, lekko zawstydzonym głosem.
   - Gdyby nie to, że semestr jeszcze się nie zaczął, zarobiłabyś kilka punktów dla Ravenclawu - uśmiechnęła się do niej Mila. - Mam nadzieję, że jeszcze będę miała okazję cię nagrodzić... Zuch z ciebie.
   Emily zawstydziła się jeszcze bardziej, jednak widać było, że komplement mile ją połechtał. Tymczasem drzwi otworzyły się same i Krukoni weszli do swojego pokoju wspólnego. Był to obszerny, okrągły pokój, większy od wszystkich pokojów w Hogwarcie. Wdzięczne sklepienie, łukowe okna przedzielały ściany obwieszone niebiesko-brązowymi jedwabnymi tkaninami. Na kopulastym sklepieniu namalowane były srebrne i złote gwiazdy, które widniały również na granatowym dywanie pokrywającym podłogę. Były tam stoliki, fotele, biblioteczki, a w niszy naprzeciw drzwi stał wysoki posąg z białego marmuru, przedstawiający Rowenę Ravenclaw. Z okien rozciągał się widok na góry.
   Mila zatrzymała pierwszoklasistów w salonie, aby udzielić im ostatnich informacji, a pozostała część Krukonów rozeszła się do swoich sypialni. Nat, Gerda i Winnie wspięły się po schodach i przeszły przez drzwi, na których widniał napis "VII klasa, dziewczęta". W środku czekały już na nie kufry.
   - Nie chce się wierzyć, że to już ostatni rok, prawda dziewczyny? - odezwała się Mila, gdy tylko zjawiła się w dormitorium. Razem z nią przyszła ostatnia mieszkanka ich sypialni, Amy Myles.
   - Ale ten rok się dopiero zaczyna - przypomniała Nat wesoło, wygrzebując z kufra swoją błękitną koszulę nocną. - Jeśli pozwolicie, pójdę się pierwsza umyć.
   - Ale tylko pod warunkiem, że wyrobisz się w dziesięć minut - zagroziła jej palcem Winnie.
   - A jeśli nie? - Nat spojrzała na nią wzrokiem chochlika.
   - Wtedy wywleczemy cię stamtąd siłą - udzieliła wyjaśnienia Winnie. - Nagą i namydloną. Więc lepiej się pospiesz.
   - Kiedy zaczynacie się uczyć? - zapytała Gerda, gdy Nat zniknęła za drzwiami malutkiej łazienki, znajdującej się w ich dormitorium.
   - Oczywiście, że jak najszybciej - odpowiedziała Amy, rozpakowując swój kufer i zapełniając ubraniami swoją półkę w stojącej w kącie szafie.
   - Od jutra biorę się za eliksiry - wyznała Winnie, wypakowując swoje podręczniki. - A potem za zielarstwo... Ale nie mam pojęcia, co ja zrobię z TYM.
   Właśnie wyjęła z torby wielką, oprawioną w skórę książkę, powiązaną solidnie grubymi sznurami.
   - Co to jest? - zapytała Gerda, podchodząc do przyjaciółki i wyjmując jej książkę z rąk. Nagle poczuła, że książka lekko dygoce. - "Potworna Księga Potworów" - przeczytała z okładki. - Po co ją obwiązałaś?
   - Nie chcesz wiedzieć, Kama - odparła Winnie złowieszczo.
   Nagle książka szarpnęła się gwałtownie i wyśliznęła Gerdzie z rąk. Gdy upadła na podłogę, jeden z węzłów pękł i po chwili książka była już wolna. Gdy tylko to poczuła, rzuciła się na Milę, kłapiąc okładką, jakby chciała jej odgryźć palce. Mila z głośnym krzykiem wskoczyła na swoje łóżko.
   - Co tam się dzieje? - rozległ się nagle zaniepokojony głos Nat, dobiegający z łazienki.
   - Nie wyłaź, Nat! - krzyknęła Winnie, blednąc pod swoimi piegami. - O, matko... wytrzymaj chwilę, zaraz opanuję sytuację!
   Wyciągnęła różdżkę i z trudem wycelowała nią w podskakującą książkę. Błysnęło czerwone światło i książka zastygła w bezruchu.
   Drzwi łazienki otworzyły się i wyszła z nich Nat, już ubrana w swoją koszulę, z mokrymi, potarganymi włosami.
   - Co tu się stało? - zapytała.
   - Podręcznik Winnie dostał wścieklizny - wyjaśniła Mila, schodząc ostrożnie ze swojego łóżka.
   - Hagrid zażyczył sobie właśnie taką książkę - usprawiedliwiła się Winnie, ponownie obwiązując nieruchomą książkę sznurkiem. - Nie wiem, jak będziemy z niej korzystać... Jak nic przez cały rok będę czytać tylko opracowania.
   Gdy w końcu wszystkie Krukonki położyły się spać w swoich łóżkach, dochodziła jedenasta. Gerda bardzo szybko zasnęła, jednak przedtem zdążyła raz jeszcze pomyśleć o profesorze Lupinie. I raz jeszcze poczuła, że jest jej go ogromnie żal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz