środa, 27 lipca 2011

Rozdział 9 ~ Pierwsza porażka

Przez następne tygodnie życie na Grimmauld Place 12 toczyło się spokojnie. Przybyło kilku nowych członków (w tym Walter Watson, partner zawodowy Tonks), wśród starych zawiązały się przyjaźnie. Członkowie Zakonu mieli mnóstwo pracy, jednak były to przede wszystkim sprawy organizacyjne. Tak więc nic nie wskazywało na to, że nastały mroczne czasy i lada dzień można się spodziewać znaku powrotu Sam-Wiesz-Kogo.
   Do czasu...
   Drugiego sierpnia, jak zresztą przynajmniej kilka razy w tygodniu, odbywało się posiedzenie Zakonu. Trwała zażarta dyskusja na temat śledzenia najnowszego podejrzanego, Normana Wolfa.
   - Uważam - mówił Szalonooki - że powinniśmy go po prostu obserwować. Jeżeli zaczniesz go wypytywać, Kingsley, jeszcze się połapie i dopiero będziemy mieli problem.
   - Przecież nie będę pytać go wprost, czy jest śmierciożercą - odparł Kingsley Shacklebolt. - Tylko delikatnie się upewnię co do paru spraw. Przecież to nic podejrzanego, zapytać znajomego, gdzie spędził urlop, prawda?
   - Uważaj, bo od razu ci powie: "Tak, byłem u Czarnego Pana, jestem aktywnym śmierciożercą, możesz mnie wsadzić do Azkabanu".
   - Chyba wyczuję, jeśli zacznie coś kręcić. A jeśli skłamie tak, że nawet tego nie poznam, zawsze będziemy mogli to sprawdzić.
   - No dobrze, zrób jak uważasz - zgodził się w końcu Szalonooki. - Ale pamiętaj, uważaj na to, co mówisz.
   - Szalonooki, ja jestem aurorem - obruszył się Kingsley. - Uczyli mnie przecież dobierania słów przy wypytywaniu podejrzanych.
   - Dobrze, już dobrze - mruknął Szalonooki. - Musimy jeszcze ustalić, kto i kiedy będzie go śledził. Przydałoby się zacząć nawet od zaraz. Powiedzmy... - zerknął na zegarek. - Do północy. Wolf kończy pracę za godzinę, więc nie będzie trudno go znaleźć. To kto by mógł?
   Kilka osób podniosło rękę.
   - Kevin, bardzo dobrze - powiedział Szalonooki. - To ty już idź. Ten bandzior już teraz może coś knuć.
   - Dobra - powiedział Kevin Moore, wstając ze swojego miejsca. - Dobranoc wszystkim.
   Przeszedł wzdłuż stołu i po chwili wyszedł z kuchni.
   - Potrzebny jest jeszcze ktoś, kto się zmieni z Kevinem o północy - powiedział Szalonooki.
   - To może ja - powiedział Shirley Ackerley. - Jak długo miałbym go śledzić?
   - Powiedzmy... do ósmej rano. Dalej, do czternastej...
   - Jestem do dyspozycji - powiedziała Emma Ford.
   - Świetnie - odparł Szalonooki. - Następnie... od czternastej do... dwudziestej.
   - Ja mogłabym go śledzić - zaofiarowała się Lucy. - Jutro mogę zamknąć moje biuro. I tak nie mogę przyjmować nowych... - tu zanurzyła twarz w chusteczce, którą cały czas trzymała i kichnęła. Po chwili wynurzyła zaczerwienioną twarz - ... przepraszam... eee... nie mogę przyjmować nowych zleceń, bo mam do wykończenia dwa projekty...
   - Wiesz, to chyba nie jest dobry pomysł - powiedział Szalonooki. - Kichasz od początku posiedzenia. Gdzie się tak przeziębiłaś?
   - Nie wiem... - jęknęła Lucy, wycierając nos. - Może jestem uczulona na jakąś roślinę...
   - Na żadne szpiegowanie na razie nie pójdziesz - powiedział Szalonooki. - Więc kto mógłby pójść?
   - Ja pójdę – powiedział Rupert Stone.
   - W porządku. Potem... do pierwszej w nocy.
   - Ja się tym zajmę - powiedział Steve Everett.
   - Dobra. Od pierwszej do... szóstej...
   - Może ja - powiedział Jerry Moore, brat Kevina.
   - Świetnie, Geraldzie. Potem... do południa.
   - Mogę się tym zająć - powiedziała Róża Kent.
   - Doskonale - powiedział Szalonooki. - Na razie to wystarczy. Pojutrze o dziewiątej rano ponownie się zbierzemy, żeby wyznaczyć następne osoby.
   - A tak a propos śledzenia - powiedziała nagle Molly - to kto teraz pilnuje Harry'ego?
   - Miał się tym zająć Mark Lloyd - odparł Szalonooki. - Ale coś mu wypadło, więc wysłaliśmy Mundungusa.
   - CO?! - Molly zerwała się ze swojego krzesła. - Czyś ty zwariował, Alastorze?!
   - To tylko trzy godziny - powiedział Szalonooki. - A Mundungus zobowiązał się przez ten cały czas pilnować Pottera. Potem zmieni się z Ralfem i po sprawie.
   - Czy naprawdę uważasz - powiedziała Molly, siadając wolno - że to rozsądne, powierzać opiekę nad Harrym temu nieodpowiedzialnemu kanciarzowi?
   - Tylko na trzy godziny - powtórzył Szalonooki. - Nie mogliśmy wysłać nikogo innego. Tylko Mundungus mógł się tym zająć.
   - Nie mogłeś sam pilnować Harry'ego? - zapytała z pretensją Molly.
   - Niestety, nie. Wcześniej musiałem coś załatwić u Dumbledore'a, a po posiedzeniu mam się zmienić z Dedalusem Diggle przy Departamencie Tajemnic.
   - No to wyślij tam kogoś innego! - gorączkowała się Molly. -Steve, mógłbyś, prawda?
   - Niestety, nie - odparł Steve. - Od razu po posiedzeniu muszę wracać do domu, bo muszę na jutro przepisać raport do pracy.
   - A ty, Tonks? - zapytała błagalnie Molly.
   - Niestety, nie znam tej okolicy - powiedziała Tonks. - Miałam śledzić Harry'ego dopiero w przyszłym tygodniu, więc Szalonooki jeszcze mnie z tym wszystkim nie zapoznał.
   - Molly, spokojnie - powiedział łagodnie Artur. - Co może się stać przez trzy godziny?
   - Wszystko! - przeżywała Molly. - Alastorze, kto jak kto, ale ty powinieneś rozumieć, że to dość ryzykowne.
   - Nie mieliśmy wyboru - powiedział Szalonooki. - To po pierwsze. A po drugie, Dumbledore ufa Mundungusowi.
   - Wcale nie mówię, że nas zdradzi! Ale wiesz, jaki on jest nieodpowiedzialny! Jeżeli zaraz nikt nie pójdzie pilnować Harry'ego, zrobię to sama!
   - Nie możesz - powiedział Remus. - Harry cię zna. Jeżeli ktoś niepowołany zobaczy, że go odwiedzasz, może nabrać podejrzeń.
   - To jest, oczywiście, ważniejsze od bezpieczeństwa Harry'ego, tak?! - zawołała Molly.
   - Nic nie jest ważniejsze od bezpieczeństwa Harry'ego - powiedział stanowczo Remus. - Ale ważne jest też dobro Zakonu. Molly, nie bój się, przecież Mundungus nie mógłby zrobić czegoś nieodpowiedzialnego. Dumbledore mu ufa i liczy na niego, a wiesz, że dla Mundungusa to świętość.
   Molly otworzyła usta, ale najwyraźniej nic nie przyszło jej do głowy, bo znowu je zamknęła i tylko spojrzała na zegarek na ręku męża.
   - Czy ktoś ma jeszcze jakieś wiadomości? - zapytał Szalonooki, przypominając sobie, o swoich obowiązkach.
   - Tak, Alastorze - powiedział nagle Remus. - Kilka godzin temu skontaktował się ze mną Stefan Lorrain. Powiedział, że naszym ludziom w Reims udało się zebrać nowe dowody przeciwko Pierre'owi.
   Wszyscy członkowie Zakonu zgromadzeni w kuchni wydali zgodny, zduszony okrzyk.
   - I co? - dopytywał się Szalonooki. - Co ci mówił?
   - Na razie nic - odparł Remus. - Ale w najbliższym czasie ma do nas przyjechać Marco Grenouille i wszystko wyjaśnić.
   - Kiedy ma dokładnie przyjechać? - zapytał Szalonooki.
   - Nie wiem, Stefan powiedział, że możemy się go spodziewać za cztery, pięć dni.
   - Czy to wszystko? - upewnił się Szalonooki.
   - Tak - odparł Remus.
   - W takim razie - powiedział Szalonooki - zarządzam koniec posiedzenia.
   Wstał i schował do swojego neseseru samopiszące pióro, które przez całe posiedzenie skrobało coś na pergaminie. Reszta stopniowo poszła za jego przykładem. W końcu w kuchni zostało tylko kilka osób.
   - Jerry, mógłbyś zanieść te protokoły na górę? - poprosił Remus, wyrównując stos kartek.
   - Jasne - odparł Jerry. Wziął kartki i ruszył ku wyjściu z kuchni. W drzwiach natknął się na młodych Weasley'ów.
   - O! Ma pan notatki! - zauważył Fred z błyskiem w oku. - Czy może moglibyśmy...
   - FRED! - zawołała ostrzegawczo Molly, która zbierała puste puchary po winie.
   Fred nachmurzył się. Jednak George nie dał tak łatwo za wygraną.
   - To co, pokaże nam je pan? - zapytał kątem warg.
   - Nigdy w życiu - odparł Jerry ze złośliwym uśmiechem.
   - W takim razie odbierzemy je panu siłą - powiedział Fred.
   - Chodź i weź - Jerry pomachał bliźniakom przed nosami plikiem protokołów. Fred rzucił się do przodu, próbując je złapać, ale Jerry szybko cofnął rękę i oddalił się na bezpieczną odległość.
   - Chłopcy... dosyć tego! - zawołała Molly. - Jeżeli zaraz nie usiądziecie przy stole, nie dostaniecie kolacji! Jerry, proszę, zanieś te protokoły i szybko wracaj.
   - Już się robi, Molly - powiedział Jerry i wyszedł z kuchni.
   Bliźniacy usiedli z obrażonymi minami przy stole.
   - Raz zerknąć - mruknął George. - Co mu zależy, dać raz zerknąć?
   - Palant - dodał Ron, który usiadł obok bliźniaków.
   - Wcale nie - powiedziała urażona Lucy. Odkąd dowiedziała się, że Jerry również jest architektem (z tym, że domów, a nie, jak ona, ogrodów), zawiązały się między nimi przyjacielskie stosunki. - A ty co byś zrobił na jego miejscu?
   - Udzieliłbym kilku informacji osobom tego spragnionym - odparł Ron.
   - Jak jesteś spragniony, to się napij wody - zakpiła Lucy, po czym znów ukryła twarz w chusteczce i kichnęła.
   - Na zdrowie - powiedziała Tonks.
   - To mi wygląda na grypę - stwierdził Remus, który siedział naprzeciwko nich. - Lucy, powinnaś odwiedzić w najbliższym czasie uzdrowiciela.
   - I chyba tak zrobię... - powiedziała Lucy. - Nienawidzę być chora...
   - Chyba nikt tego nie lubi - uśmiechnął się Remus.
   Gdy wrócił Jerry, Molly podała kolację.
   - Która godzina? - zapytała, gdy wszyscy zajęli się jedzeniem i wesołą rozmową.
   - Siódma dwadzieścia trzy - odparł Remus. - Molly, nie bój się. Harry'emu nic się nie stanie. Mundungus na to nie pozwoli.
   - A kto go tam wie - mruknęła Molly. - To skrajnie nieodpowiedzialny człowiek. Wiem, że Dumbledore mu ufa, ale to chyba przesada, powierzać mu tak ważną dla nas sprawę.
   - Mundungus wywiąże się z tego doskonale - powiedział z przekonaniem Remus. - Przecież obiecał.
   - No wiesz, on nie jest taki słowny i odpowiedzialny jak ty - odparła Molly, co było bardziej upomnieniem, niż komplementem.
   - Mów co chcesz, ja w niego wierzę - upierał się Remus.
   - Ty zawsze we wszystkich wierzysz - powiedziała Tonks z uśmiechem. - Wiesz co? Gdybyś urodził się dziewczynką, pewnie miałbyś na imię Faith*.
   Syriusz parsknął śmiechem. Molly spojrzała na niego, jakby ją śmiertelnie obraził.
   - Syriuszu, widzę, że ty się w ogóle nie przejmujesz Harrym - powiedziała z wyrzutem.
   - Przejmuję się - odparł Syriusz. - Ale przecież nic mu nie grozi, prawda?
   - Nic mu nie grozi! - prychnęła Molly. - Jest pod opieką Mundungusa, więc równie dobrze mógłby go nikt nie pilnować! Zresztą, założę się o co tylko chcesz, że gdyby nadarzyła się okazja, by pohandlować... bo ja wiem... kradzionymi miotłami, albo... albo składnikami eliksirów, Mundungus nie zawahałby się ani chwili!
   - I akurat przez te trzy godziny nadarzy mu się taka okazja, a gdy go nie będzie, na Harry'ego ktoś napadnie, tak? - zapytał Syriusz.
   - Tak, właśnie! - zawołała Molly.
   - Dramatyzujesz - mruknął Syriusz. - Hej, Faith, możesz podać mi sos?
   Przez resztę kolacji nikt więcej nie wspomniał o Harrym. Tonks, jak to często ostatnio bywało, gdy zostawała zapraszana tu na kolację, zabawiała Ginny i Hermionę, zmieniając kształt swojego nosa.
   W końcu, gdy zniknął ostatni kawałek dyniowego ciasta, Artur wstał ze swojego miejsca.
   - To ja już idę do pracy - powiedział. - Molly, kochanie, nie martw się. Jak miną te trzy godziny, przekonasz się, że nie było powodu do obaw.
   - Mam nadzieję - mruknęła Molly, gdy mąż pocałował ją w policzek i wyszedł z kuchni.
   Tonks wstała ze swojego miejsca.
   - To ja i Lucy też już pójdziemy - powiedziała. - Dzięki za kolację, była wyśmienita.
   - Nie ma za co - odparła Molly z roztargnieniem.
   Przyjaciółki pożegnały się z resztą towarzystwa i opuściły Grimmauld Place.
   Gdy Tonks znalazła się w swoim domu, udała się do łazienki, by się wykąpać. Po dwudziestu minutach, już odziana w swoją koszulę nocną, weszła do sypialni, zdjęła z półki pierwszą z brzegu książkę, usiadła na łóżku i pogrążyła się w lekturze.
   O wpół do dziesiątej postanowiła położyć się spać. Jednak, gdy odłożyła książkę i zgasiła światło, ciszę nocy przerwał głośny gwizd. Zapaliła ponownie światło i sięgnęła po swoje wielokierunkowe lusterko, leżące na biurku. Gdy je otworzyła, w górnej części ujrzała twarz swojego kuzyna. Zauważyła, że był blady i zdenerwowany.
   - Co się stało? - zapytała.
   - Złe wieści, Tonks – powiedział Syriusz. – Wiesz, co się stało? Mundungus zostawił Harry'ego.
   - Niemożliwe!
   - A jednak.
   - I co się stało?! Bo chyba musiało się coś stać?!
   - Niestety, stało się. I to coś bardzo złego. Harry'ego zaatakowali dementorzy.
   - Dementorzy?!
   - No, przecież mówię!
   - I co z Harrym?!
   - Udało mu się ich odpędzić, ale ponieważ użył czarów, wylali go ze szkoły. Teraz Dumbledore próbuje to wszystko odkręcić. Mówi, że jeszcze możemy coś zrobić.
   - A skąd dementorzy wzięli się w Surrey?
   - Żebym to ja wiedział. Ktoś ich tam musiał wysłać. Może ktoś z Ministerstwa, żeby zaszkodzić Harry'emu, albo sam Voldemort... Och, na miłość boską, uspokój się!
   - A ty nie wymawiaj tego nazwiska!
   - Słuchaj, postaraj się być jutro o dziewiątej rano w Kwaterze, dobra?
   - W porządku.
   - No to ja się rozłączam. Cześć.
   - Do jutra.
   Po chwili w górnej połówce Tonks ujrzała swoje własne odbicie.

                              ***

   Następnego dnia z samego rana udała się na Grimmauld Place.
   - Dobrze, że już jesteś - powiedział Syriusz, otwierając jej drzwi. - Wejdź.
   Tonks weszła do środka.
   - Co z Harrym? - zapytała.
   - Dumbledore'owi udało się przekonać Ministerstwo, żeby wezwać go na przesłuchanie - odparł Syriusz. - Ale Harry na razie jest zawieszony w prawach ucznia. Och, niech no ja dorwę tego Mundungusa...
   - Więc jednak nawalił - mruknęła Tonks. - A Remus tak za niego ręczył...
   - Już zawsze będę słuchał Molly - powiedział Syriusz. - Ona już przejrzała tego padalca... No dobra, chodź do kuchni.
   Już od progu Tonks uderzyła ponura atmosfera panująca w pomieszczeniu. Molly pochlipywała cicho, zmywając naczynia, młodzi Weasley'owie i Hermiona siedzieli przy stole z nieobecnymi minami, podpierając się rękami, a Remus, który siedział naprzeciwko nich, wyglądał na kompletnie wytrąconego z równowagi: wciąż zerkał na zegarek, kręcąc się niespokojnie na swoim krześle.
   Syriusz i Tonks usiedli przy stole.
   Przesiedzieli w ponurym milczeniu przez kilka minut, kiedy nagle rozległ się dzwonek do drzwi, a za nim kakofonia wrzasków. Syriusz i Remus zerwali się ze swoich miejsc i pobiegli do holu, aby uspokoić portret pani Black. W końcu zapanowała błoga cisza, jednak po chwili inny dźwięk zakłócił spokój Grimmauld Place 12. Tonks, tknięta złym przeczuciem, wybiegła do holu.
   Jej oczom ukazał się niezwykły widok: Mundungus Fletcher bełkotał coś ze strachem, trzymany z przodu za brudny płaszcz i potrząsany energicznie przez Syriusza, krzyczącego coś ze złością. Remus i Szalonooki usiłowali opanować sytuację, ale równie dobrze mogli nie robić nic.
   - Syriuszu... uspokój się...
   - TY BEZMYŚLNA KANALIO! TY PRZEKLĘTY IDIOTO!
   - Nie chciałem... to była okazja...
   - OKAZJA?! OKAZJA?! JA CI DAM OKAZJĘ, TY SKURCZYBYKU JEDEN!!! WIESZ, JAKIE KŁOPOTY MA TERAZ HARRY?!
   - Syriusz... proszę cię, opanuj się!
   - PARSZYWA HOŁOTA!!! - bo oto pani Black znów się obudziła. - PLUGAWI ZDRAJCY!!!
   - Syriusz... spokojnie - Tonks podbiegła do kuzyna i złapała go za ramię.
   - NIE WTRĄCAJ SIĘ, TONKS! - wrzasnął Syriusz i odepchnął ją lekko.
   - SZLAMY I WILKOŁAKI!!! - zawodziła pani Black.
   - Syriusz, przestań...
   - Syriusz... stary... nie osądzaj mnie pochopnie...
   - POCHOPNIE?! CZY TY W OGÓLE ZDAJESZ SOBIE SPRAWĘ...
   - ...WYNOCHA Z TEGO DOMU, ZDRAJCY...
   - Syriuszu, jeśli zaraz nie przestaniesz...
   - SPOKÓJ!!! - krzyknął Szalonooki.
   Nawet pani Black przestała krzyczeć, jednak już po chwili zawołała znowu:
   - JAK ŚMIESZ, TY...
   Ale Szalonooki już rzucił się na zasłonki i pociągnął jedną. Remus złapał drugą i po chwili w holu znów zapanował spokój.
   - Syriusz, na litość boską... - warknął Szalonooki. - Puść Mundungusa!
   Syriusz wyswobodził Mundungusa, obrzucając go morderczym spojrzeniem.
   - Kiedyś mi za to odpowiesz - powiedział jeszcze i ruszył w stronę kuchni.
   Mundungus odetchnął głębiej.
   - Oj, no i co się stało? - zapytał.
   Spojrzał na Szalonookiego, Remusa i Tonks, szukając u nich poparcia. Jednak cała trójka patrzyła na niego z wyrzutem.
   - Jak mogłeś? - szepnęła Tonks.
   Mundungus się zmieszał.
   - Och, no wiesz... taka okazja nie zdarza się co dzień...
   - Takie zadanie też nie zdarza się co dzień - powiedział cicho Remus. - Teraz Harry'emu grozi wydalenie ze szkoły, nie wspominając o tym, że dementorzy mogli go obdarzyć swoim pocałunkiem.
   - No właśnie - dodał Szalonooki.
   Przez chwilę w holu panowała bardzo nieprzyjemna cisza. Przerwał ją dopiero Syriusz, który ponownie wyszedł z kuchni.
   - Co wy tu jeszcze robicie? - zapytał. - Chodźcie.
   Cała czwórka ruszyła do kuchni. Gdy Mundungus wszedł ostatni do środka, Syriusz zamknął drzwi. Jednak nie dane im było spokojnie usiąść przy stole.
   - CO TY SOBIE MYŚLISZ, MUNDUNGUSIE?! - to Molly wkroczyła do akcji. Podbiegła do Mundungusa, wciąż trzymając w ręku ociekający mydlinami widelec, który właśnie myła. - CZY TY WIESZ, DO CZEGO DOPROWADZIŁEŚ?! HARRY ZOSTAŁ WYRZUCONY ZE SZKOŁY, MA BYĆ PRZESŁUCHIWANY JAK JAKIŚ PRZESTĘPCA!
   Syriusz patrzył z wyraźną uciechą na ten wybuch złości, czego jednak nie można było powiedzieć o Szalonookim.
   - Molly, przestań - powiedział, gdy Molly zamilkła na chwilę, by złapać oddech. - Będziesz mogła sobie powrzeszczeć na Mundungusa po posiedzeniu. Lada chwila ma się tu zjawić Dumbledore.
   Molly łypnęła groźnie na Mundungusa i podeszła z powrotem do zlewu, by dokończyć zmywanie. Reszta usiadła przy stole.
   Przez następne pół godziny w Kwaterze zjawiali się kolejni członkowie Zakonu. Każdy miał ponurą minę i od progu rzucał wściekłe spojrzenie Mundungusowi. Gdyby nie to, że Tonks sama była na niego wściekła, byłoby jej go trochę żal.
   I w końcu, gdy zegarek na ręku Remusa wskazał za kwadrans dziesiątą, drzwi kuchni ponownie się otworzyły i stanął w nich Dumbledore. Tonks jeszcze nigdy nie widziała go tak wściekłym: jego pomarszczona twarz była wykrzywiona strasznym grymasem złości, a jego dobroduszne zazwyczaj oczy błyskały gromami.
   - Dzieciaki, wracajcie do siebie! - polecił ostro. Hermiona i młodzi Weasley'owie opuścili kuchnię z nieco wystraszonymi minami. Dumbledore szybko podszedł do stołu i usiadł na wolnym krześle.
   - Nie mam zbyt wiele czasu - powiedział. - Więc od razu przejdę do rzeczy. Harry'ego trzeba jak najszybciej przetransportować do Kwatery.
   Członkowie Zakonu wymienili zaskoczone spojrzenia. Tonks spojrzała ukradkiem na Syriusza. Od razu domyśliła się, że jej kuzyn z miejsca wybaczył wszystko Mundungusowi.
   - A jak to zrobimy? - zapytał Szalonooki.
   - Kilka osób poleci do Surrey na miotłach - odparł Dumbledore. - Tylko w ten sposób możemy go stamtąd zabrać. Ani teleportacja, ani nielegalny świstoklik nie wchodzą w rachubę, a sieć Fiuu jest pod obserwacją.
   Potoczył poważnym wzrokiem po wszystkich zebranych, zatrzymując go na Remusie.
   - Ty musisz koniecznie polecieć, Remusie - rzekł. - Po tym ataku Harry może być trochę nieufny. Wciąż się boi, że zabiorą mu różdżkę. Ale tobie zaufa. Nikogo innego z Zakonu nie zna.
   - Dyrektorze, bardzo mi przykro, ale nie mogę - powiedział Remus. - Dziś jest pierwsza noc pełni.  
   - Więc trudno, będziemy musieli poczekać - odparł Dumbledore. - Nie możemy sobie pozwolić na żadne komplikacje. Czy za kilka dni będę mógł na ciebie liczyć?
   - Oczywiście - powiedział Remus.
   - Świetnie - rzekł Dumbledore. - Poza tobą musi polecieć jeszcze kilka osób. Ale to ustalicie między sobą. Alastorze, zajmiesz się tym.
   - Z przyjemnością - odparł Szalonooki.
   - Pamiętajcie, że państwa Dursley'ów nie może być wówczas w domu - przestrzegł Dumbledore. - I macie przez te kilka dni nie spuszczać oka z Harry'ego. Tym razem nie może zaistnieć nic takiego, jak wyjątkowa sytuacja. Jeżeli coś się nie uda, to może mieć to fatalne skutki dla Zakonu, rozumiecie?
   Członkowie Zakonu pokiwali głowami.
   - Więc bierzcie się do pracy - powiedział Dumbledore. - Alastorze, jeszcze teraz i tutaj masz zorganizować przeniesienie Harry'ego na Grimmauld Place.
   - Robi się - odparł Szalonooki.
   - A więc powodzenia - Dumbledore wstał ze swojego miejsca i opuścił kuchnię.
   Przez kilka chwil wszyscy wpatrywali się w drzwi. Pierwszy odezwał się Szalonooki:
   - Słuchajcie, musimy to jakoś zorganizować. Powinniśmy przede wszystkim ustalić, kto poleci z Remusem.
   - Ile osób ma lecieć? - zapytała Tonks.
   - Im jest nas więcej, tym lepiej - odparł Szalonooki. - Ja, oczywiście, również polecę.
   Samopiszące pióro, które, jak zwykle, spisywało protokół, przeskoczyło na drugi pergamin, wypisało na nim nagłówek i naskrobało coś pośrodku.
   - Więc kto mógłby polecieć? - zapytał Szalonooki. Połowa zgromadzonych, w tym także Tonks, podniosła rękę. - Świetnie. A więc... Kingsley, Emmelina, Tonks, Elfias, Dedalus, Hestia i Sturgis. Sprawdźmy...
   Wziął do ręki pergamin i przeczytał na głos:
   - Remus Lupin… Alastor Moody… Kingsley Shacklebolt… Emmelina Vince… Nimfadora Tonks… Elfias Doge… Dedalus Diggle… Hestia Jones… Sturgis Podmore. Wszystko się zgadza. A teraz - odłożył pergamin z powrotem na stół - musimy ustalić jeszcze jedną rzecz. Wujostwa Harry'ego nie może być w domu, kiedy tam przybędziemy. Musimy coś zrobić, żeby wyszli gdzieś na co najmniej godzinę... co jest, Tonks?
   Tonks podniosła rękę w górę.
   - Bo ja bym miała pomysł - powiedziała, uśmiechając się lekko. - Gdybyś mi, Szalonooki, pozwolił się tym zająć...
   - Tym razem nic nie może nawalić - przerwał jej Szalonooki. - Powinniśmy wszyscy dokładnie obmyślić jakąś akcję...  
   - Och, po co od razu akcję? - obruszyła się Tonks. - Moglibyśmy im po prostu wysłać pocztą mugolską list z wiadomością, że wygrali jakiś konkurs i że mają odebrać nagrodę.
   Wśród zebranych członków Zakonu rozległy się pomruki uznania. Jednak Szalonooki powiedział:
   - Ale jeżeli oni nigdy nie brali udziału w żadnym konkursie? Nie sądzisz, że zdziwiliby się, otrzymawszy taki list?
   - Och, a bo to mało jest takich nieoficjalnych konkursów? - powiedziała Tonks. - Na przykład konkurs na najładniejszy dom.
   - Tam wszystkie domy są takie same - wtrącił się Mundungus, odzywając się po raz pierwszy od początku posiedzenia.
   - A co Dursley'owie jeszcze mają? - zapytała Tonks. - Może w ich ogrodzie rosną jakieś wyjątkowe drzewa...
   - Nie - odparł Mundungus. - Tam w ogóle nic nie ma. Tylko kilka sztywno przyciętych krzaków i trawa wygolona do samej ziemi. W ogóle, wszystko tam jest sztywne.
   Spojrzał na Tonks, spodziewając się, że zobaczy na jej twarzy rozczarowanie i zniechęcenie. Ale Tonks wyglądała na zachwyconą.
   - Wiem! - zawołała. - Wyślę Dursley'om wiadomość, że znaleźli się na liście zwycięzców konkursu na najlepiej utrzymany trawnik!
   Członkowie Zakonu spojrzeli na nią z podziwem.
   - Brawo! - zawołał Kingsley. Reszta pokiwała gorliwie głowami.
   - Niech będzie - powiedział Szalonooki, starannie ukrywając zadowolenie. - Napisz ten list dzisiaj, żeby zdążył dojść.
   - W porządku - uśmiechnęła się Tonks. - Tylko musisz mi podać adres Dursley'ów.
   - Oczywiście... - Szalonooki sięgnął do swojego neseseru i po chwili wyciągnął z niego notes. - Masz, znajdź sobie. Oddasz mi przy okazji.
   Tonks wzięła go i zaczęła przewracać kartki, aż w końcu zobaczyła nagłówek: Little Whinging w Surrey. Znajdował się tam adres jakiejś Arabelli Figg, oraz Harry'ego. Założyła palcem stronę i spojrzała ponownie na Szalonookiego, który powiedział:
   - A wracając do sprawy Pottera... Trzeba jeszcze ustalić plan działania. Ale tym zajmę się sam. Zapoznam was z tym, kiedy skończę. Ale pewne jest to, że zabieramy Pottera tak szybko, jak się da. Remusie, kiedy kończy się pełnia?
   - Za trzy dni - odparł Remus.
   - A więc wyruszamy... szóstego sierpnia, wieczorem. Chcę widzieć wszystkich, którzy zgłosili się do straży, tego dnia o dziesiątej rano w Kwaterze, zrozumiano?
   Wszyscy pokiwali głowami.
   - W takim razie zarządzam koniec posiedzenia.
   Samopiszące pióro opadło na zapisane zwoje pergaminów, a wszyscy wstali ze swoich miejsc. Tonks jako jedna z pierwszych wyszła z kuchni i opuściła Grimmauld Place.
   Gdy tylko znalazła się w swoim domu, zaraz dopadła biurka, wyciągnęła czystą kartkę, oraz pióro i zaczęła pisać list do państwa Dursley.
   Kwadrans później był już gotowy. Tonks odłożyła z zadowoleniem pióro i przeczytała:


Organizatorzy Ogólnokrajowego Konkursu
na Najlepiej Utrzymany Podmiejski Trawnik
Worlidge St 8 w Londynie
                                                                                               Do
                                                                                               Sz.p. Vernona Dursley'a
                                                                                               Privet Drive 4
                                                                                               Little Whinging
                                                                                               Surrey

   Szanowny Panie Dursley!
   Mam przyjemność poinformować Pana, że został Pan laureatem naszego Ogólnokrajowego Konkursu na Najlepiej Utrzymany Podmiejski Trawnik. Rozdanie nagród odbędzie się dnia 06.08. b.r. o godzinie 20.00 w naszej siedzibie. Gratulujemy!
   Z wyrazami szacunku.
                                                                                                        Robina Howard


   Tonks złożyła list i włożyła go do koperty, którą następnie starannie zaadresowała.
   - Teraz tylko wysłać - powiedziała do siebie z uśmiechem. Wyszła z domu i ruszyła wolnym krokiem w stronę mugolskiej poczty.
   - Chciałabym wysłać list - powiedziała, stając w okienku, za którym siedziała jakaś otyła pani o surowej twarzy.
   - Priorytetem, tak? - zapytała znudzonym głosem.
   - Eee... - zająknęła się Tonks. Nie miała pojęcia, co to jest ten priorytet.
   - Jeżeli chce pani wysłać normalnie, to proszę kupić znaczek i wrzucić list do skrzynki - mruknęła kobieta.
   Tonks nagle uderzyła się w czoło. Znaczek! Wiedziała, że mugole muszą w jakiś sposób płacić za wysyłanie listów, ale teraz jakoś wyleciało jej to z głowy. Sięgnęła nerwowo do kieszeni i z ulgą wyczuła kilka mugolskich banknotów. Miała w domu trochę mugolskich pieniędzy, na wypadek, gdyby musiała coś pilnie kupić w zwykłym sklepie, ale rzadko nosiła je ze sobą. Widocznie ostatnio zapomniała wyciągnąć z kieszeni resztę (nie znała się na niemagicznych pieniądzach, więc zawsze płaciła kilkoma banknotami, aby ekspedientki same zatroszczyły się o poprawność zapłaty).
   - W takim razie poproszę jeden znaczek – powiedziała.
   - Proszę bardzo. Funt i dwadzieścia trzy pensy.
   Tonks wyciągnęła z kieszeni jeden banknot i przyjrzała się mu uważnie. Ale ponieważ nic jej to nie dało, wsunęła go w okienko.
   - Czy tyle wystarczy? - zapytała.
   - Chyba jasno powiedziałam, ile kosztuje znaczek, prawda? - zdenerwowała się kobieta.
   - Oczywiście. Po prostu ja... eee... przyjechałam niedawno z zagranicy i nie bardzo znam się na mu... tutejszej walucie - wymyśliła na poczekaniu Tonks.
   - Rozumiem - mruknęła kobieta. Wzięła banknot, po czym położyła przed Tonks mały znaczek pocztowy, oraz kilka innych banknotów i stertę monet. Tonks zgarnęła to wszystko i wrzuciła do kieszeni. Odwróciła się i odeszła od okienka, po czym przyjrzała się znaczkowi.
   - I co ja mam teraz z nim zrobić? - zastanawiała się. Żeby zyskać na czasie, podeszła do stolika i usiadła przy nim, udając, że zakleja kopertę. Kątem oka obserwowała mężczyznę, który siedział naprzeciwko niej. Zauważyła, że zakleił kopertę i wziął do ręki znaczek. Wstrzymała oddech... Mężczyzna położył znaczek na gąbce, leżącej na stoliku, a następnie przycisnął go mocno do koperty. Gdy puścił, znaczek był przyklejony.
   - Taka para mioteł! - szepnęła do siebie Tonks.
   Mężczyzna podniósł na nią wzrok.
   - Słucham? - zapytał ze zdziwieniem.
   - Nie, to nie do pana - odparła szybko Tonks i, jak gdyby nigdy nic, położyła swój znaczek na gąbce. Wzdrygnęła się lekko: gąbka była wilgotna. Podniosła znaczek, bojąc się, że go zniszczyła, ale nic się nie stało. Mało tego, odkryła, że zaczął się od spodu kleić. Przycisnęła go do koperty, a gdy puściła, był już do niej na stałe przytwierdzony. Zauważyła tylko, że przykleiła go odrobinę krzywo.
   - A co tam - mruknęła i wstała od stolika. Rozejrzała się i po chwili zobaczyła czerwoną skrzynkę z wąskim otworem, do której jej sąsiad ze stolika wrzucał właśnie swój list. Podeszła do niej i zrobiła to samo. Z ulgą odwróciła się i opuściła pocztę. 

1 komentarz:

  1. Ale się napisałaś :D Długie trochę :) Dodaj jakieś zdjęcia:) Pozdrawiam:D

    OdpowiedzUsuń