Wybiła druga.
Trzy minuty później Tonks usłyszała szybkie kroki na korytarzu i po chwili do jej boksu wpadł zdyszany Ralf Wiggins.
- Już... już jestem - wysapał, kładąc swój neseser na biurku pod przeciwległą ścianą.
- Co cię zatrzymało? - zapytała Tonks, przyglądając się jego spoconej i zaczerwienionej twarzy.
- Musiałem coś załatwić dla żony - odparł Ralf. - Chciała, żebym pożyczył coś od mojej szwagierki, bo będzie jej to bardzo potrzebne. Zgodziłem się, bo byłem pewien, że zdążę przed drugą. No i... jakoś tak wyszło. W najbliższym czasie zrewanżuję ci się za te trzy minuty.
- Daj spokój - powiedziała Tonks, uśmiechając się lekko. Potem podniosła się zza biurka. - No, ale skoro już przyszedłeś, to nic tu po mnie. Zbieram się do domciu.
Spakowała raport do teczki i zdjęła z wieszaka swoją letnią pelerynę.
- Tonks - odezwał się nagle Ralf. - Zgadnij, kogo spotkałem w atrium?
- Nie mam pojęcia - odparła Tonks, odwracając się w jego stronę. - Kogo?
- Wyobraź sobie, że Szalonookiego!
- Nie żartuj! - zawołała Tonks. - Już doszedł do siebie?
- Na to wygląda - rzekł Ralf. - Spędził trochę czasu w szpitalu w Hogwarcie i jest jak nowo narodzony. Ale swoją drogą, to prawdziwa ironia losu, że taka historia przytrafiła się właśnie jemu, chodzącej czujności.
- No właśnie - powiedziała Tonks, narzucając na siebie pelerynę. - No to ja lecę. Do zobaczenia, Ralf. I pamiętaj: stała czujność!
Ralf zachichotał. Tonks, również cicho się śmiejąc, wyszła z boksu i ruszyła szybkim krokiem ku windom. Minęła zakręt i o mało nie zderzyła się z Chodzącą Czujnością, która powoli kuśtykała w stronę gabinetu kierownika Kwatery Aurorów.
- Panie Moody! - zawołała z radością i potrząsnęła energicznie jego ręką. - Jakże miło pana widzieć!
Szalonooki wyraźnie zmienił się przez ostatni rok: schudł, był lekko blady i miał krótsze włosy. Nie uśmiechnął się na jej widok, ale Szalonooki nigdy się do nikogo nie uśmiechał. Popatrzył tylko na nią z pewnym zadowoleniem.
- Mnie też miło cię widzieć, Tonks - wychrypiał. - Widzę, że wciąż nosisz ten absurdalny kolor włosów.
- Ładny, prawda? - Tonks potrząsnęła głową, a krótkie, różowe kosmyki zatańczyły wokół jej twarzy. Potem powiedziała z ożywieniem: - Słyszałam, co się panu przytrafiło. Całe ministerstwo nie mówi o niczym innym. Paskudna sprawa, doprawdy. Ciekawa jestem, dlaczego prasa w ogóle się tym nie zainteresowała.
- Prawdę mówiąc, "Prorok" był gotów o tym napisać - odparł Moody. - Ale Knot im zabronił.
- Dlaczego?
- Ponieważ ostatnio Knot postanowił nie zwracać uwagi, ani swojej, ani innych ludzi, na fakt, że na świecie źle się dzieje.
- Co ma pan na myśli? - zapytała Tonks.
- A choćby Turniej Trójmagiczny - rzekł Moody. - Słyszałaś o nim, prawda?
- Oczywiście - odrzekła Tonks. - Na początku prasa strasznie się nim interesowała, tylko finał był taki nijaki...
- Domyślasz się może, dlaczego?
- Nie wiem... Podobno zginął jakiś uczestnik, a Harry'emu Potterowi i Dumbledore'owi zwycięstwo uderzyło do głowy i dla większego rozgłosu zaczęli opowiadać jakieś brednie... Coś, że Sam-Wiesz-Kto powrócił.
- A ty co sądzisz na ten temat? - zapytał Szalonooki, zwracając na nią swoje magiczne oko, które dotąd błyskało białkiem w oczodole.
- Jakoś trudno mi w to wszystko uwierzyć - mruknęła Tonks. - Harry zawsze wydawał mi się takim rozsądnym chłopcem. Tyle o nim czytałam w gazetach... Nikt o nim złego słowa nie mógł powiedzieć. A Dumbledore... Jak to możliwe, że Dumbledore nagle zapomniał o swoich ideałach na rzecz większego rozgłosu? Ale z drugiej strony... Gdyby Sam-Wiesz-Kto powrócił.... to by było straszne! Już nie wiem, w co ja mam wierzyć...
- W prawdę, Tonks - odparł Szalonooki. - A prawdą jest to, co mówi Dumbledore.
Tonks spojrzała na niego ze strachem.
- Skąd ta pewność? - spytała, starając się, by jej głos brzmiał rzeczowo.
- Bo to się trzyma kupy - powiedział Szalonooki. - Pamiętasz Mroczny Znak w zeszłym roku? No i ten Cedrik Diggory. Sekcja zwłok wykazała, że zginął na skutek użycia jakiegoś zaklęcia. Knot utrzymuje, że to Potter go zaatakował i nieumyślnie spowodował śmierć. Ale najprawdopodobniej była to klątwa Avada Kedavra, której nie może przecież znać piętnastolatek.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć - powtórzyła Tonks. - Ale jeżeli to wszystko to jedna wielka pomyłka? Jeżeli Harry naprawdę niechcący zabił Diggory'ego, to czy nie próbowałby tego jakoś zatuszować? No i dlaczego Knot miałby się zachowywać tak nieodpowiedzialnie, gdyby nie miał dowodu na to, że Harry i Dumbledore kłamią?
- Ponieważ Knot się boi - wyjaśnił Moody. - Nie ma odwagi poznać prawdy, ponieważ jest ona dla niego bardzo niewygodna. Gdyby przyjął do wiadomości, że Sama-Wiesz-Kto powrócił, musiałby przyjąć na siebie mnóstwo obowiązków, z jakimi ministerstwo od tak dawna nie miało do czynienia. On woli żyć w wygodnej nieświadomości. Ludzie mu tego nie utrudniają, bo sami nie chcą uwierzyć, że wracają mroczne czasy i lada dzień mogą zostać zamordowani we własnych łóżkach. Rozumiesz?
Tonks nie odpowiedziała, wpatrując się tępo w podłogę. To wszystko było takie nieprawdopodobne, wprost nierealne... Ale jednak jakaś cząstka jej duszy już przyznała rację Szalonookiemu. Harry... taki miły chłopiec... Czy to możliwe, że tak nagle woda goździkowa uderzyła mu do głowy? A Dumbledore? Najpotężniejszy i najmądrzejszy czarodziej tego stulecia... Nie mógł tak nagle zapragnąć sławy, skoro przez całe życie nie miała ona dla niego żadnego znaczenia. Wersja Szalonookiego na temat Diggory'ego również była bardzo wiarygodna. No i ten Mroczny Znak w zeszłym roku...
- No dobra - powiedziała po chwili. - Przypuśćmy, że panu wierzę. I co miałabym teraz zrobić? Mam nawracać innych aurorów, czy siedzieć cicho?
- W razie, gdybyś mi uwierzyła, miałbym dla ciebie pewną propozycję - odparł Moody. - Zastanów się dobrze, czy potrafisz zaufać mnie i Dumbledore'owi.
- Potrafię - odpowiedziała natychmiast Tonks. - Chociaż trudno mi uwierzyć w powrót Sam-Wiesz-Kogo. Ale sądzę, że Dumbledore nie może kłamać. Ale co to za propozycja?
- Nie tutaj - syknął Szalonooki. - Jeżeli chcesz ją poznać, musisz przyjść do mnie jutro o czwartej. Tylko pamiętaj: nikomu nic o tym nie mów.
- Nie powiem - obiecała Tonks.
- Do widzenia - rzekł Moody i pokuśtykał wolno korytarzem, oddalając się w kierunku gabinetu kierownika Kwatery Aurorów.
Tonks wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym odwróciła się i poszła przed siebie, do wind. Właśnie jedna się zatrzymała i wyleciało z niej stado samolocików, a za nimi wyszedł Elfias Doge, niosąc pod pachą teczkę. Tonks kiwnęła mu głową i minęła go, wchodząc do windy. Wcisnęła guzik z napisem "atrium", a winda zgrzytnęła i zaczęła hałaśliwie opadać.
Atrium było, jak zwykle o tej porze dnia, zatłoczone pracownikami i czarodziejami załatwiającymi swoje sprawy. Tonks minęła kilku aurorów, którzy, stłoczeni w niewielką grupkę, rozmawiali o czymś z ożywieniem, ale prawie ich nie dostrzegła. Myślała wciąż o tym, co jej powiedział Szalonooki. Czy to naprawdę możliwe, by Sam-Wiesz-Kto odzyskał swą moc? Pamiętała, jak wyglądały te czasy, kiedy był on w pełni mocy, choć miała zaledwie osiem lat, kiedy zniknął. Nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Ludzie byli nieufni, wszędzie widzieli śmierciożerców, czyhających na nich i na ich rodziny. Tyle się mówiło o środkach bezpieczeństwa, a mimo to dochodziło do tylu niczym nie zawinionych śmierci...
Tonks dotarła do strefy teleportacji, okręciła się wolno w miejscu i zniknęła.
Po chwili pojawiła się na pustej ulicy o nazwie Violet Street, przed swoim domem, wciśniętym między dwa niewielkie mugolskie bloki. Weszła na wysoką werandę, wyciągnęła z głębokiej kieszeni płaszcza klucz, otworzyła drzwi i weszła do środka. Gdy tylko zdjęła buty i zostawiła na wieszaku pelerynę i teczkę z raportami, udała się do swojej sypialni.
Jej sypialnia znajdowała się na końcu korytarza naprzeciwko drzwi. Jednak korytarz nie kończył się na niej, tylko skręcał pod kątem prostym w prawo, przechodząc w duże, jasne pomieszczenie, w którym Tonks urządziła salon. Po lewej stronie drzwi wejściowych znajdowało się wejście do kuchni, zaś naprzeciwko niej była niewielka łazienka z prysznicem i wanną - tak oto przedstawia się gniazdko naszej bohaterki.
Tonks, położywszy się na łóżku, wróciła do swoich rozmyślań. Zastanawiała się, jak będzie teraz wyglądać życie - nie tylko jej, ale i tych wszystkich ludzi, nieświadomych niebezpieczeństwa jakie na nich teraz czyha na każdym kroku, zaślepionych własną i Knota głupotą - skoro Sam-Wiesz-Kto powrócił? Tyle jest osób, które mogą niezasłużenie zginąć... A skoro tym razem ministerstwo nie robi nic, by zapobiec tym okrutnym mordom... to będzie zupełny koniec. Tonks zupełnie już zapomniała o swoich wątpliwościach. Wierzyła każdemu słowu Szalonookiego i gotowa była uwierzyć we wszystko, co mówili Harry i Dumbledore. Teraz widziała wyraźnie, jak głupim i upartym człowiekiem jest Knot, jak głupi i uparci są ludzie wokół... Jak głupia i uparta była ona sama - jeszcze przed godziną, choć wydawać by się mogło, że to było całe lata temu. Wolała wierzyć w wygodniejszą wersję - że Dumbledore zwariował, a Harry kłamie. Wolała żyć w nieświadomości, ponieważ ta prawda była zbyt niewygodna i gdyby ją poznała, musiałaby się do niej ustosunkować. Nie chciała, by koszmar sprzed czternastu lat powrócił.
Ale, skoro już poznała prawdę, zmierzy się z nią twarzą w twarz. Nie będzie płakać, ani się bać. Skoro Sam-Wiesz-Kto powrócił, trzeba się na to przygotować.
Przede wszystkim, następnego dnia o czwartej odwiedzi Szalonookiego.
Trzy minuty później Tonks usłyszała szybkie kroki na korytarzu i po chwili do jej boksu wpadł zdyszany Ralf Wiggins.
- Już... już jestem - wysapał, kładąc swój neseser na biurku pod przeciwległą ścianą.
- Co cię zatrzymało? - zapytała Tonks, przyglądając się jego spoconej i zaczerwienionej twarzy.
- Musiałem coś załatwić dla żony - odparł Ralf. - Chciała, żebym pożyczył coś od mojej szwagierki, bo będzie jej to bardzo potrzebne. Zgodziłem się, bo byłem pewien, że zdążę przed drugą. No i... jakoś tak wyszło. W najbliższym czasie zrewanżuję ci się za te trzy minuty.
- Daj spokój - powiedziała Tonks, uśmiechając się lekko. Potem podniosła się zza biurka. - No, ale skoro już przyszedłeś, to nic tu po mnie. Zbieram się do domciu.
Spakowała raport do teczki i zdjęła z wieszaka swoją letnią pelerynę.
- Tonks - odezwał się nagle Ralf. - Zgadnij, kogo spotkałem w atrium?
- Nie mam pojęcia - odparła Tonks, odwracając się w jego stronę. - Kogo?
- Wyobraź sobie, że Szalonookiego!
- Nie żartuj! - zawołała Tonks. - Już doszedł do siebie?
- Na to wygląda - rzekł Ralf. - Spędził trochę czasu w szpitalu w Hogwarcie i jest jak nowo narodzony. Ale swoją drogą, to prawdziwa ironia losu, że taka historia przytrafiła się właśnie jemu, chodzącej czujności.
- No właśnie - powiedziała Tonks, narzucając na siebie pelerynę. - No to ja lecę. Do zobaczenia, Ralf. I pamiętaj: stała czujność!
Ralf zachichotał. Tonks, również cicho się śmiejąc, wyszła z boksu i ruszyła szybkim krokiem ku windom. Minęła zakręt i o mało nie zderzyła się z Chodzącą Czujnością, która powoli kuśtykała w stronę gabinetu kierownika Kwatery Aurorów.
- Panie Moody! - zawołała z radością i potrząsnęła energicznie jego ręką. - Jakże miło pana widzieć!
Szalonooki wyraźnie zmienił się przez ostatni rok: schudł, był lekko blady i miał krótsze włosy. Nie uśmiechnął się na jej widok, ale Szalonooki nigdy się do nikogo nie uśmiechał. Popatrzył tylko na nią z pewnym zadowoleniem.
- Mnie też miło cię widzieć, Tonks - wychrypiał. - Widzę, że wciąż nosisz ten absurdalny kolor włosów.
- Ładny, prawda? - Tonks potrząsnęła głową, a krótkie, różowe kosmyki zatańczyły wokół jej twarzy. Potem powiedziała z ożywieniem: - Słyszałam, co się panu przytrafiło. Całe ministerstwo nie mówi o niczym innym. Paskudna sprawa, doprawdy. Ciekawa jestem, dlaczego prasa w ogóle się tym nie zainteresowała.
- Prawdę mówiąc, "Prorok" był gotów o tym napisać - odparł Moody. - Ale Knot im zabronił.
- Dlaczego?
- Ponieważ ostatnio Knot postanowił nie zwracać uwagi, ani swojej, ani innych ludzi, na fakt, że na świecie źle się dzieje.
- Co ma pan na myśli? - zapytała Tonks.
- A choćby Turniej Trójmagiczny - rzekł Moody. - Słyszałaś o nim, prawda?
- Oczywiście - odrzekła Tonks. - Na początku prasa strasznie się nim interesowała, tylko finał był taki nijaki...
- Domyślasz się może, dlaczego?
- Nie wiem... Podobno zginął jakiś uczestnik, a Harry'emu Potterowi i Dumbledore'owi zwycięstwo uderzyło do głowy i dla większego rozgłosu zaczęli opowiadać jakieś brednie... Coś, że Sam-Wiesz-Kto powrócił.
- A ty co sądzisz na ten temat? - zapytał Szalonooki, zwracając na nią swoje magiczne oko, które dotąd błyskało białkiem w oczodole.
- Jakoś trudno mi w to wszystko uwierzyć - mruknęła Tonks. - Harry zawsze wydawał mi się takim rozsądnym chłopcem. Tyle o nim czytałam w gazetach... Nikt o nim złego słowa nie mógł powiedzieć. A Dumbledore... Jak to możliwe, że Dumbledore nagle zapomniał o swoich ideałach na rzecz większego rozgłosu? Ale z drugiej strony... Gdyby Sam-Wiesz-Kto powrócił.... to by było straszne! Już nie wiem, w co ja mam wierzyć...
- W prawdę, Tonks - odparł Szalonooki. - A prawdą jest to, co mówi Dumbledore.
Tonks spojrzała na niego ze strachem.
- Skąd ta pewność? - spytała, starając się, by jej głos brzmiał rzeczowo.
- Bo to się trzyma kupy - powiedział Szalonooki. - Pamiętasz Mroczny Znak w zeszłym roku? No i ten Cedrik Diggory. Sekcja zwłok wykazała, że zginął na skutek użycia jakiegoś zaklęcia. Knot utrzymuje, że to Potter go zaatakował i nieumyślnie spowodował śmierć. Ale najprawdopodobniej była to klątwa Avada Kedavra, której nie może przecież znać piętnastolatek.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć - powtórzyła Tonks. - Ale jeżeli to wszystko to jedna wielka pomyłka? Jeżeli Harry naprawdę niechcący zabił Diggory'ego, to czy nie próbowałby tego jakoś zatuszować? No i dlaczego Knot miałby się zachowywać tak nieodpowiedzialnie, gdyby nie miał dowodu na to, że Harry i Dumbledore kłamią?
- Ponieważ Knot się boi - wyjaśnił Moody. - Nie ma odwagi poznać prawdy, ponieważ jest ona dla niego bardzo niewygodna. Gdyby przyjął do wiadomości, że Sama-Wiesz-Kto powrócił, musiałby przyjąć na siebie mnóstwo obowiązków, z jakimi ministerstwo od tak dawna nie miało do czynienia. On woli żyć w wygodnej nieświadomości. Ludzie mu tego nie utrudniają, bo sami nie chcą uwierzyć, że wracają mroczne czasy i lada dzień mogą zostać zamordowani we własnych łóżkach. Rozumiesz?
Tonks nie odpowiedziała, wpatrując się tępo w podłogę. To wszystko było takie nieprawdopodobne, wprost nierealne... Ale jednak jakaś cząstka jej duszy już przyznała rację Szalonookiemu. Harry... taki miły chłopiec... Czy to możliwe, że tak nagle woda goździkowa uderzyła mu do głowy? A Dumbledore? Najpotężniejszy i najmądrzejszy czarodziej tego stulecia... Nie mógł tak nagle zapragnąć sławy, skoro przez całe życie nie miała ona dla niego żadnego znaczenia. Wersja Szalonookiego na temat Diggory'ego również była bardzo wiarygodna. No i ten Mroczny Znak w zeszłym roku...
- No dobra - powiedziała po chwili. - Przypuśćmy, że panu wierzę. I co miałabym teraz zrobić? Mam nawracać innych aurorów, czy siedzieć cicho?
- W razie, gdybyś mi uwierzyła, miałbym dla ciebie pewną propozycję - odparł Moody. - Zastanów się dobrze, czy potrafisz zaufać mnie i Dumbledore'owi.
- Potrafię - odpowiedziała natychmiast Tonks. - Chociaż trudno mi uwierzyć w powrót Sam-Wiesz-Kogo. Ale sądzę, że Dumbledore nie może kłamać. Ale co to za propozycja?
- Nie tutaj - syknął Szalonooki. - Jeżeli chcesz ją poznać, musisz przyjść do mnie jutro o czwartej. Tylko pamiętaj: nikomu nic o tym nie mów.
- Nie powiem - obiecała Tonks.
- Do widzenia - rzekł Moody i pokuśtykał wolno korytarzem, oddalając się w kierunku gabinetu kierownika Kwatery Aurorów.
Tonks wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym odwróciła się i poszła przed siebie, do wind. Właśnie jedna się zatrzymała i wyleciało z niej stado samolocików, a za nimi wyszedł Elfias Doge, niosąc pod pachą teczkę. Tonks kiwnęła mu głową i minęła go, wchodząc do windy. Wcisnęła guzik z napisem "atrium", a winda zgrzytnęła i zaczęła hałaśliwie opadać.
Atrium było, jak zwykle o tej porze dnia, zatłoczone pracownikami i czarodziejami załatwiającymi swoje sprawy. Tonks minęła kilku aurorów, którzy, stłoczeni w niewielką grupkę, rozmawiali o czymś z ożywieniem, ale prawie ich nie dostrzegła. Myślała wciąż o tym, co jej powiedział Szalonooki. Czy to naprawdę możliwe, by Sam-Wiesz-Kto odzyskał swą moc? Pamiętała, jak wyglądały te czasy, kiedy był on w pełni mocy, choć miała zaledwie osiem lat, kiedy zniknął. Nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Ludzie byli nieufni, wszędzie widzieli śmierciożerców, czyhających na nich i na ich rodziny. Tyle się mówiło o środkach bezpieczeństwa, a mimo to dochodziło do tylu niczym nie zawinionych śmierci...
Tonks dotarła do strefy teleportacji, okręciła się wolno w miejscu i zniknęła.
Po chwili pojawiła się na pustej ulicy o nazwie Violet Street, przed swoim domem, wciśniętym między dwa niewielkie mugolskie bloki. Weszła na wysoką werandę, wyciągnęła z głębokiej kieszeni płaszcza klucz, otworzyła drzwi i weszła do środka. Gdy tylko zdjęła buty i zostawiła na wieszaku pelerynę i teczkę z raportami, udała się do swojej sypialni.
Jej sypialnia znajdowała się na końcu korytarza naprzeciwko drzwi. Jednak korytarz nie kończył się na niej, tylko skręcał pod kątem prostym w prawo, przechodząc w duże, jasne pomieszczenie, w którym Tonks urządziła salon. Po lewej stronie drzwi wejściowych znajdowało się wejście do kuchni, zaś naprzeciwko niej była niewielka łazienka z prysznicem i wanną - tak oto przedstawia się gniazdko naszej bohaterki.
Tonks, położywszy się na łóżku, wróciła do swoich rozmyślań. Zastanawiała się, jak będzie teraz wyglądać życie - nie tylko jej, ale i tych wszystkich ludzi, nieświadomych niebezpieczeństwa jakie na nich teraz czyha na każdym kroku, zaślepionych własną i Knota głupotą - skoro Sam-Wiesz-Kto powrócił? Tyle jest osób, które mogą niezasłużenie zginąć... A skoro tym razem ministerstwo nie robi nic, by zapobiec tym okrutnym mordom... to będzie zupełny koniec. Tonks zupełnie już zapomniała o swoich wątpliwościach. Wierzyła każdemu słowu Szalonookiego i gotowa była uwierzyć we wszystko, co mówili Harry i Dumbledore. Teraz widziała wyraźnie, jak głupim i upartym człowiekiem jest Knot, jak głupi i uparci są ludzie wokół... Jak głupia i uparta była ona sama - jeszcze przed godziną, choć wydawać by się mogło, że to było całe lata temu. Wolała wierzyć w wygodniejszą wersję - że Dumbledore zwariował, a Harry kłamie. Wolała żyć w nieświadomości, ponieważ ta prawda była zbyt niewygodna i gdyby ją poznała, musiałaby się do niej ustosunkować. Nie chciała, by koszmar sprzed czternastu lat powrócił.
Ale, skoro już poznała prawdę, zmierzy się z nią twarzą w twarz. Nie będzie płakać, ani się bać. Skoro Sam-Wiesz-Kto powrócił, trzeba się na to przygotować.
Przede wszystkim, następnego dnia o czwartej odwiedzi Szalonookiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz